Królowa z ludu, czyli baśń o autorce z pomysłem, ale bez talentu

Czołgiem!

Jestem kobietą i lubię czasem przeczytać dobry romans albo dobrą obyczajówkę. Książkę, w której główna bohaterka zmierza się z trudami życia, ale nie traci pogody ducha. Gdzie kobieta pokazuje swoją silną stronę, ale lubi też opatulić się w kocyk i popijając kakałko z designerskiego kubeczka obserwować zimowy poranek przez wielkie szklane drzwi werandy*.

Lubię też czasem przeczytać historię, w której główna bohaterka przechodzi metamorfozę. Nie tylko głęboką wewnętrzną przemianę, ale najzwyczajniej w świecie gdy z brzydkiego kaczątka staje się łabędziem. Parafrazując felietony Silverberga – historia Kopciuszka należy do jednych z podstawowych założeń fabularnych. I wciąż kusi swoim potencjałem.
Nie wiem, dlaczego napisanie książki w takiej stylistyce miało by się równać książce złej. Źle napisane, płytkiej, pełnej drętwych dialogów. Czytałam kilka dobrych książek, które były romansami lub obyczajówkami – vide Izabela Sowa. Liczyłam więc na dobrą obyczajówkę postapo/dystopia.

Obyczajówka  po IV Wojnie Światowej
Trylogią „Rywalki” („Selekcja”) Kiery Cass zainteresowałam się ze względu na potencjał dystopijnej wersji „kopciuszkowej” fabuły. Pokrótce: wśród wszystkich obywatelek państwa powstałego na gruzach USA, para królewska wybiera swoją synową. Córa Illéi jako królowa miała ogromny potencjał fabularny – pokazanie królowej marionetki, zastraszenia społeczeństwa, psychologii postaci.
Bardzo intrygowała mnie konstrukcja uniwersum: system kastowy, gospodarka, wygląd codziennego życia w Illéi. Jak przykro mi stwierdzić, że już tak infantylna nazwa powinna przestrzec mnie przed zagłębianiem się w trzy tomy serii. Cass opisała wszystko, na co liczyłam – i intrygi wyższych kast (które próbowały obsadzić swoje kandydatki w roli królowej), i patologiczne relacje w rodzinie królewskiej, i zdominowane społeczeństwo pozbawione ducha walki. Jednak napisała to po prostu kiepsko.

Schemat romansu
Przeczytałam w swoim krótkim życiu sporo romansów. Historycznych romansów, wojennych romansów, fantastycznych romansów. Romansów obyczajowych nieco mniej. Większość z nich sprowadza się do jednej konwencji – ona, biedna, poznaje księcia. Na początku się nie lubią, potem zakochują się w sobie – gdy to sobie uświadamiają, starają się odepchnąć uczucie. Po drodze w fabułę wplątuje się czarny charakter w postaci przebiegłego mężczyzny/kobiety, który próbuje uwieść ją/jego i tym samym wygrać wspólne dobro (dzieci/dziedzictwo/zamek/ziemie etc.). Dzięki całej rzeszy wspaniałych i dobrych przyjaciół/krewnych/służących ona i książę przejrzą na oczy, wygrają z czarnym charakterem a potem wyznają sobie miłość. Będą pocałunki we łzach (fuu) i happy end. W romansie historycznym akcję rozpocząłby wymuszony (lecz w końcu szczęśliwy!) związek małżeński – aby usprawiedliwić seks. Dużo seksu.
I w sumie Cass próbowała trzymać się tego schematu opowieści o kopciuszku. Tylko wyszło jej tragicznie źle! Dlaczego?

Materiał na królową…
Największym minusem książki jest styl i bałagan w konstrukcji bohaterów. W trakcie czytania pierwszego rozdziału już wiedziałam – to książka, która ma stanowić prostą rozrywkę. Pokazać silną bohaterkę i wciągający romans. Narracja biegła bardzo sprawnie przez pierwszy rozdział, więc w sumie cieszyłam się, że sobie poczytam o księżniczkach postapo (no dobra, o dystopijnych księżniczkach). Doszedłszy do wątku kastowego (oczywiście wytłumaczonego przy okazji romansu), miałam nadzieję na dobry wątek społeczny. No cóż, wątki były, tylko umiejętności autorce zabrakło… W trakcie pierwszego tomu cała konstrukcja bohaterów i świata posypała się w drobny mak. Styl stał się pokraczny, jakby redakcja miała wyznaczony deadline i nie zdążyła przewałkować całej książki do końca. W tomie pierwszym pełno jest sucharów, sytuacji iście nieprawdopodobnych psychologicznie lub żenujących.

Główna bohaterka jest kreowana na królową. Ona sama ma ogromne wątpliwości (zresztą słusznie czuje, że się do tego nie nadaje), jednak cały zastęp wiernych służących i przyjaciół próbuje ją przekonać, że ze wszystkich panien na zamku jest ideałem władczyni. Niestety, konstrukcja bohaterki jest tak rozchwiana, że w sumie nie da się określić, jaką jest osobą i czy ma jakikolwiek talent do sprawowania władzy. America, bo tak nazywa się nasza główna bohaterka, raz jest zakochaną i bierną nastolatką, raz wycofaną córką pod butem dominującej matki (oczywiście, pasywny ojciec jest jedynym sojusznikiem bohaterki i łączy ich „więź”), raz agresywną i rozchwianą emocjonalnie dziewuchą pozbawioną dobrych manier (absolutnie wszystkie sceny z księciem). Czy główna bohaterka cierpi na schizofrenię?

Co mnie podkusiło?
Postanowiłam przeczytać trylogię wtedy, kiedy będę miała dużo czasu „do zmarnowania” i naprawdę będę miała chwilę na relaks. Trafiło więc na zimowe ferie podczas świąt Bożego Narodzenia.
I w sumie cieszę się, że przebrnęłam przez książki wtedy – bo inaczej nie miałabym wystarczająco dużo czasu, żeby potem pocieszyć się naprawdę dobrą książką.
Brnąc przez tom drugi zastanawiałam się, jak mogłam zabrać się za to z powodu recenzji rzeszy (zapewne) małoletnich „blogerek” i okładki bazującej na fajnych ciuszkach, wyglądających jak z tablicy na Pintereście. Obwiniam głównie szatę graficzną – jest umiejętnie wystylizowana i kojarzy się przyjemnie ze stylistyką Once Upon a Time. Chłodne kolory, wyraziste kobiety, piękne i zjawiskowe stroje. Miałam nadzieję na nieco baśniową, dystopijną „Grę o tron”. Dałam się uwieść okładkom. A to tak podstawowy błąd!

Trzeci tom był tylko cierpieniem…
Naprawdę żałuję, że trylogia okazała się tak staczać pod kątem warsztatowym. Sama historia, lekka i przyjemna, miała mi zapewnić dobrą rozrywkę. Romans, społeczne niepokoje. Liczyłam chociażby na podstawy psychologii traumy i wyobcowania, jak w The Hunger Games (nawiązuję, ponieważ oba tytuły są wyznacznikiem pewnego trendu). Niestety, przeliczyłam się.
Ave!

P.S.
Jak moim zdaniem powinna wyglądać księżniczka postapo? Może poddam Wam kilka inspiracji w kolejnym wpisie…

*W sumie, faceci też czytają obyczajówki. Mój tata uwielbia „Dom nad rozlewiskiem”. Ale to temat na inną notkę…
** Foto z Photopin. Teoretycznie powinno być dostępne bez licencji. Tak właśnie wyobrażam sobie Americę, główną bohaterkę – gdyby jej historia została napisana DOBRZE…

Jeden komentarz do „Królowa z ludu, czyli baśń o autorce z pomysłem, ale bez talentu

Możliwość komentowania została wyłączona.