Darmowy fragment powieści
Drogę do dworca wyznaczały Oskarowi małe rytuały.
Za punkt startowy zawsze obierał Zegary, które stanowiły świetny punkt obserwacyjny. Pierwszy z nich wtopiony był w porośnięte trawą resztki bruku. Tuż obok leżała wielka, okrągła tarcza Zegara Milenijnego oparta na kupie omszałych gruzów. Trzecia z tarcz zegara grzmotnęła w chodnikową mozaikę. Reszta przełamanego budynku, niegdyś dumnie otoczonego zieleńcem, tkwiła pośrodku sawanny niczym ułamany ząb – i tak też była nazywana. Cała okolica była usiana takimi wspomnieniami starożytnej cywilizacji.
Było sucho i niesamowicie gorąco. Pod ziemią utrzymywała się mniej więcej stała temperatura, podczas gdy na Powierzchni trwała właśnie końcówka wyjątkowo upalnego lata. Pot powoli zaczął zalewać go pod warstwami odzieży. Z jednej strony przez intensywny zapach zwierzęta szybciej go wyczuwały. Z drugiej jednak wysokie i cienkie trawy sawanny potrafiły podrapać do krwi, a wtedy nie miałby już żadnych szans w starciu z nosami drapieżników. Z dwojga złego wolał spływać potem.
Oskar otworzył jedną z kieszeni ładownicy i wyciągnął lunetę starannie zawiniętą w szmatkę. W rzeczywistości był to niewielki monokular, żaden wypasiony sprzęt wojskowy. Wycelował go w Ząb i skalibrował wypracowanymi ruchami.
Na Zębie nie działo się wiele. Zamieszkujące go zwierzęta widocznie rozbiegły się po okolicy, szukając pożywienia. Oskar szukał kociej sylwetki wśród gruzów, jednak nic nie wylegiwało się na omszałych parapetach dawnego pałacu.