Czołem!
Zaintrygowana śliczną okładką i kolejnymi poleceniami znajomych blogerek, postanowiłam sięgnąć po „Fobos”. Książka zapowiadała się całkiem ciekawie – grupa wylosowanych młodych ludzi zmierza na Marsa w celu kolonizacji czerwonej planety. W trakcie kilkumiesięcznego lotu statkiem Cupido mają dobrać się w małżeńskie pary, które dadzą początek nowemu życiu na Marsie, a wszystko to transmituje telewizja. Wczesna kolonizacja kosmosu to jeden z moich ulubionych motywów w sci fi, więc musiałam sprawdzić „Fobosa”, nawet jeśli w konsekwencji miałby mnie zawieść.
„Fobos” to oczywiście young adult. Spodziewajcie się więc przystojnych i głupawych głównych bohaterów (choć niektórzy mają skazy, blizny i tatuaże, to wciąż są symbolami współczesnego piękna), ckliwego romansu i dram. Ale „Fobos” to także historia o podboju kosmosu. Jak dużo jest w nim science, a jak dużo romansu?
Salamandra w kosmosie
Główną bohaterką jest Leo, dziewczyna z przeszłością. Otacza ją aura tajemnicy – została porzucona jako dziecko, a jej blizna po oparzeniu zmieniła się w alter ego bohaterki (Salamandrę). Właściwie nie do końca wiadomo, dlaczego Leo zdecydowała się na wyprawę na Marsa, skoro kocha prywatność i gardzi romansem dla podlotków. Poza nią na statku znajduje się jeszcze 6 chłopców i 5 innych dziewcząt, a wśród nich tajemniczy szpieg na usługach producenta, który w odpowiednim momencie ma się uaktywnić.
Książka jest bardzo przerysowana. Z jednej strony mamy wykładnię o Marsie, statkach kosmicznych i życiu na czerwonej planece, oczywiście dopasowaną do poziomu przeciętnego gimnazjalisty. Z drugiej mamy mocno karykaturalne postaci ziemskich opiekunów naszych międzygwiezdnych podróżników i bardzo, bardzo przejaskrawioną wizję reality show totalnego. Musicie brać to pod uwagę, jeśli zechcecie sięgnąć po „Fobosa”.
Porównując do innych YA…
„Fobos” to kolejne guilty pleasure w moim wydaniu. Książkę można porównać do takich tytułów, jak „Czerwona królowa” czy „Ogień i woda”, choć z nich zdecydowanie najlepiej czytało mi się „Czerwoną królową”. W „Fobosie” ciężko jest o przemyślane i rozbudowane uniwersum. Historia dzieje się dwutorowo, na Ziemi i na statku Cupido. Być może autor rozwinie skrzydła w drugim tomie, opisując życie a Marsie, ale obawiam się, że do kolonizacji Marsa… nie dojdzie. W każdym razie, w pierwszym tomie znajdziecie bardzo mało „science”, a sporo romansu i złowrogich rekinów biznesu.
Last name – twist
Póki brałam Victor za żeńską wariację popularnego imienia, póty dawałam książce spory kredyt zaufania. Ot, pewnie kolejna młodziutka autorka ze Stanów. Skoro tak zaczyna, to może dopiero się rozwija. W sumie początek całkiem ok, jak na amerykańskie standardy. Niestety, autorem okazał się 36 – letni mężczyzna, który na koncie ma… już 6 książek! Wydaje mi się, że z taką ilością tytułów powinno się mieć o wiele lepszy warsztat prowadzenia dialogu czy budowania postaci. Niestety, na tych polach Dixen mnie zawiódł.
Czekam na drugi tom, mimo wszystko
Podsumowując, nie wiem jak odnieść się do tej książki. To na pewno nie jest ambitna literatura. I na pewno nie postawię jej na półce obok „Ubika”. Jeżeli jednak szukacie lekkiego romansidła na wakacje, z nutką fantastyki, to jest to idealna pozycja. W sam raz na przeczytanie w jeden wieczór, kiedy ulewa skutecznie uziemia Was w domu, albo – jak w moim przypadku – pod wiatą na polu namiotowym. Sama zresztą chętnie przeczytam tom drugi, żeby finalnie przekonać się, czy Dixen płynie na fali pseudofantastycznego YA, czy też sprytnie zachęcił rzesze nastolatków do kupienia drugiego tomu z większą dawką sci fi, niż romansu.
Ave!