Powrót do kuzynek Kruszewskich

Czołem!

Dziś podrzucam Wam tekst o „Zaginionej” – tytułowej minipowieści Andrzeja Pilipiuka, która wydana została pod koniec 2014 roku. W książce znajduje się jeszcze opowiadanie „Czarne skrzypce”, ale o nim napiszę innym razem.

Ucieszyłam się, że będę recenzować tę książkę. Dobrego, polskiego urban fantasy jest na rynku tyle, co kot napłakał. Częściej znajdziecie dobry offowy tytuł, niż szeroko reklamowane UF polskiego autora. Oczywiście jest jeszcze Ćwiek i Jadowska – choć ten pierwszy ostatnio coraz bardziej rozczarowuje mnie literacko, niż zachwyca. Pilipiuk bez wątpienia jest jednym z władców polskiego urban fantasy. Mówi się o nim „król grafomanów” – ba, sam autor otwarcie przyznaje, że pisze książki przygodowe. Rozrywkowe. I tego wymagałam od „Zaginionej” – rozrywki. Nie koniecznie filozoficznych elaboratów.

Lekko, łatwo i przyjemnie

Powiem krótko – nie zawiodłam się. „Zaginiona” to dobra mini powieść. Będziecie ja czytać i wspominać  rozrzewnieniem pozostałe trzy tomy. Jest miłą, lekką rozrywką – do tego sprawnie napisaną, pomimo kilku drażniących elementów (o tym przeczytacie niżej). Główny wątek – tajemnicza choroba, która może zabić Stanisławę – jest wg mnie za słabo eksploatowany. Za mało użył Pilipiuk histerii, dramatu. Ale w końcu miała to być książka lekka.

W książce spotykamy jedynie Stasię i Kasię – dwie z trzech głównych bohaterek trylogii. Pojawia się kolejna damska postać, Anna Czwartek. Anna jest biedną studentką geologii, ale skrywa – jakże by inaczej – tajemnicę. Kolejnym „bohaterem” jest wyspa Frisland, na którą nie można się nijak dostać bez pewnego daru lub… konkretnego przymiotu duszy. Cała intryga jest prosta, ale dzięki temu idziemy przez fabułę jak przez masło i możemy rozkoszować się smaczkami trzeciego planu.

Nie ma kary wystarczająco okrutnej za przerwanie damie lektury!

Autor uczynił z bibliofilii, czytelników i bibliotek swoisty trzeci plan – czy też raczej, bohatera zbiorowego. Było to genialne posunięcie! Żarty związane z książkami, bibliotekami i szalonymi bibliofilami trafią zarówno do starszych, jak i do nowych czytelników. Wątek tajemnego bractwa bibliofilów zasługuje na odrębną książkę – jest świeży, zabawny i angażujący.

Suchary

W książce znalazłam kilka elementów, które kwituje się parsknięciem śmiechem albo lekko zdegustowaną miną (uwaga, czytając w tramwaju możecie wyglądać dziwnie).

Pierwszą kwestią są dialogi – Pilipiukowi nie zawsze udają się sprzeczki między Stanisławą a Katarzyną. Choć wspomnienie czytanej dawno temu trylogii zaciera się, to nie wszystkie zachowania pasują mi do Stanisławy. Żadziej Pilipiuk potyka się w kreacji bohaterki Katarzyny – fakt, te parę lat nieco zmieniło była agentkę, ale nadal jest tą samą dziewczyną. Profesjonalną, ale arogancką. Wprowadzenie do fabuły tej bohaterki jest bardzo dobrym zabiegiem, dzięki któremu Pilipiuk nie straci sporego grona czytelników.

Kolejnym polem, które obrodziło w suche plony, jest poprowadzenie bohaterów. Postać Stanisławy wydaje się niedopracowana, co zastanawia ze względu na wiek fabuły głównej. Na szczęście jest jej kuzynka. Katarzyna, choć często sama pozuje na terminatora w spódnicy (i wychodzi jej to momentami komicznie), jest właśnie tą osobą, która poddaje w wątpliwość działania Stanisławy. Zabiłaś kogoś, Stasiu? Zterroryzowałaś? Okradłaś? Jesteś tak bardzo siedemnastowieczna!

Kompletnie nieudaną postacią jest wg mnie tytułowa zaginiona – czyli Anna Czwartek. Jest typową „Mary Sue” – koniecznie wrażliwa, trochę delikatna, prawego chrześcijańskiego serca. Zagubiona władczyni jest wychudzona z niedożywienia, ale wg bohaterów i tak ma figurę modelki. Piękna, przyciąga uwagę: swoich wspólników w interesach, młodych mężczyzn na swoich usługach (nie wiem, po co oni są w książce, chyba tylko żeby uwielbiali Annę i służyli jej), swoich oprawców (którzy w domyśle planowali ją zgwałcić przed morderstwem). Ten, kto nie lubi Anny, zapewne jest w spisku przeciwko Frislandowi. Na szczęście dla książki, Katarzyna poddaje w wątpliwość cała tą „Czwartek”.

Stanisława oczywiście stoi murem za zaginioną księżniczką, która podkreśla chrześcijańskie wartości – co wydaje mi się być głównym elementem budowania tych dwóch postaci przez całą historię. Lasy chrześcijańskich krzyży, chrześcijańskie pochówki, największy suchar książki moim zdaniem – na wyspę może trafić jedynie „chrześcijanin o dobrym sercu” (sic!) lub osoba widząca ukryte ścieżki. Zadziwiła mnie ilość przymiotnika „chrześcijański”, jaką posługuje się Pilipiuk. Rozumiem, że autor wyznaje w życiu pewne wartości – ale kolejne zdanie o jedynym słusznym chrześcijańskich pochodzeniu Europy jest męczące.

Przepis na bestseller

Wzięłam poprawkę na moją bujną młodość – okres, kiedy to czytałam pilipiukową serię o siostrach Kruszewskich jako głośne premierowe tytuły.” Kuzynki” wyszły w momencie, gdy byłam słodką czternastolatką w wieczne podartych na kolanach bojówkach. Znacie ten typ fandomowej gimnazjalistki. Bluza, trampki i długa parciana torba przewieszona przez ramię. To byłam ja – i to był target Fabryki Słów. Trylogia trafiła do mnie idealnie. I nie tylko – okazało się, że jeśli autor potraktuje bohaterki płci żeńskiej serio (tzn. nie wpakuje im na siłę histerii, omdleń i romansów), to taką książkę pokochają również chłopcy. 

Bój okładkowy

Afera z okładkami Fabryki Słów jest sooo 2014, ale muszę do niej na chwilę wrócić w związku z “Zaginioną” Andrzeja Pilipiuka. Wydaje mi się, że czytelnicy nie rozumieją pewnych zasad, jakimi rządzi się rynek. Otóż od czasów, kiedy wyszły „Dziedziczki”, minęło 10 lat. Pokolenie, które przeczytywało przerwy w szkole, jest już duże, silne i pracujące. Trylogia o kuzynkach nie do końca celuje w przedział wiekowy 25 – 45, nie oszukujmy się. Oczywiście, wydawnictwu zależy na dawnych fanach serii – ale co z nowymi?

Nowa okładka, trochę w stylu retro, jest dla mnie dobrym sposobem na zachęcenie rzeszy gimnazjalistek i licealistek do tej serii. Treść obroni się sama – natomiast do dzieciaków, które z reguły czytają tylko książki w ładnych okładkach, trzeba jakoś dotrzeć. Może po przeczytaniu serii Pilipiuka, polska fantatsyka zdobędzie kolejne setki młodych dusz, które porzucą słabe young adult na rzecz lekkiego urban fantasy? A po wielu przykładach wśród moich znajomych wiem, że wielu wyznawców fantatsyki zaczynało od takiego wesołego Wędrowycza czy przyjemnych Kuzynek.

Ostatnie słowo w kwestii okładek – Fabryka Słów obiecała nakładki na obwoluty, które można za free dostać w niektórych sieciach sprzedażowych. To taki miły gest względem starych czytelników, którzy wstydzą się okładki z pseudogotycką dziewczynką i fajną czcionką pełną zawijasów. Szukałam obwoluty, ale nie znalazłam jeszcze punktu, w którym mogłabym dostać nową okładkę. Chyba będę musiała przejść się do wydawnictwa bezpośrednio 😉

I nie, nie zmieniam okładki bo mi się podoba. Spytajcie słodkiego husky Asli, gdzie jest moja okładka…

Ave!