Zniszczona komnata życzeń – fotografie Czarnobyla Roberta Michalskiego

 Zdjęcia Roberta Michalskiego uważam  za naprawdę interesujące i – przede wszystkim – piękne. Postanowiłam podzielić się z Wami przykładami prac Roberta na blogu, ponieważ są moim zdaniem zbyt dobre, aby wiecznie tkwiły w szufladzie. Choć sam autor jest perfekcjonistą i dąży do niedoścignionego idealnego ujęcia, ja odnajduję w jego pracach przede wszystkim piękno, pasję, niezwykłą inspirację i melancholijną prawdę o Czarnobylu.

1. Robert, Twoje zdjęcia naprawdę mnie urzekły! Fotografujesz w ramach hobby czy zawodowo?

Robert ,,Kovu” Michalski: Fotografią interesuję się od dawna – jeszcze od czasów analogowych, jednak poza kilkoma przypadkowymi zleceniami zagadnienie to nigdy nie wyszło ponad fazę hobby. Po przejściu z kliszy  na cyfrę wpadłem w szał pstrykania wiewiórek i innych zwierzątek w zoo – kilka ładnych lat zmarnowałem na takich tematach zanim dotarło do mnie, że chciałbym chyba od moich zdjęć czegoś więcej, lub może raczej by były czymś zupełnie innym. Powolna ewolucja, doskonalenie techniki i przede wszystkim zupełna zmiana koncepcji zaprowadziły mnie wreszcie do czegoś co nazwałbym ogólnie rozumianą fotografią miejską.


2. Skąd pomysł na tematykę postapokaliptyczną w Twoich pracach?

Robert: Post apo to w moim przypadku nieco dalsze skojarzenie – miejsca opuszczone i zaniedbane mają po prostu ogromny potencjał fotograficzny w sobie. Szukając tematu, który mógłby być atrakcyjny w odbiorze stwierdziłem, że większość ludzi ma wręcz we krwi jakąś dawkę fascynacji miejscami opuszczonymi – tego jak wyglądają pozbawione życia, niegdyś w nich tętniącego, stanem ich rozkładu.


3. Kiedy narodziło się w Tobie pragnienie zobaczenia Czarnobyla na własne oczy?

Robert: To moment naprawdę ciężki do sprecyzowania – zaszła swojego rodzaju koniunkcja naprawdę wielu elementów. Opuszczone miejsca pociągały mnie od dzieciństwa (pierwszy plac zabaw – opuszczona kotłownia, miałem może z 8 lat), sama legenda Czarnobyla, Piknik na skraju drogi braci Strugackich, gry serii S.T.A.L.K.E.R.  i w końcu fotografia…  A potem dość z pozoru abstrakcyjny news, że ta prawdziwa strefa wykluczenia jest częściowo otwarta dla ruchu turystycznego. Ta informacja okazała się katalizatorem dla powstania bardzo konkretnego pragnienia chcę zobaczyć prawdziwy wycinek świata, który uległ zagładzie – nie w grze, nie w filmie – na żywo, na własne oczy.


4. Ile razy do tej pory odwiedziłeś Czarnobyl? Co urzekło Cię w tym miejscu na tyle, żeby tam wracać?

Robert: Dwa razy byłem w samej właściwej Czarnobylskiej strefie wykluczenia. Raz, częściowo przypadkiem, zdarzyło się zwiedzić strefę po części jej granicy. Łatwiej by mi było odpowiedzieć na pytanie co nie urzekło Cię w tym miejscu – odpowiedź brzmiała by nie ma czegoś takiego. To nie jest proste do opisania tak, by nie powstał z tego elaborat na 50 stron… ale spróbuję.

Gdy pierwszy raz wysiadałem z vana na głównym placu w Prypeci, mając wokół siebie miasto, jednego dnia liczące ponad 50 tysięcy mieszkańców… a kolejnego już równe zero, miejsce wielkiego dramatu, pewnego rodzaju bitwy o ludzkość – coś jakby we mnie pękło. Dla systemu wartości, który można nazwać standardowym – nazwanie tego miejsca pięknym to absurd – ale dla mnie ono jest piękne, w swojej niegdysiejszej chwale,  dramatycznej historii, obecnej ciszy i chropowatości. Nigdy i nigdzie nie czułem się tak jak tam, a najbliższe, co pasuje mi do opisania tego stanu to zabarwione onirycznie poczułem się jednością z wszechświatem. Mijając posterunek kontrolny Dytyatky nie zaprzątało moich myśli to, że już opuszczam to miejsce, tylko w jaki sposób do niego wrócę na bardziej własnych warunkach.


5. Czym dla Ciebie jest Zona?

Robert: Zona ma dla mnie bardzo wiele znaczeń, z których najważniejsze wydaje się być to dosłowne – tak będzie wyglądała rzeczywistość w ćwierć wieku po zniknięciu człowieka. To znaczenie nadaje strefie wymiaru pomnika – pomnika kruchości ludzkiego życia, wartości, które uważamy za pewne. Jeśli spojrzymy na strefę jak na taki monument, z sarkofagiem jako centralnym elementem, można dostrzec jeszcze jedną rzecz – jak niewiele czasami potrzeba by całkowicie odmienić oblicze świata.

Całe to miejsce mówi, opowiada własne historie – poprzez pomniki likwidatorów, rdzewiejące maszyny, rozrzucone przedmioty, niegdyś dla kogoś wartościowe… Tych historii jest wiele – i mimo, że splatają się ze sobą w tym jednym miejscu – to potrafią się od siebie bardzo różnić – jest taka o upadłym imperium, przechodząca płynnie w taką o porzuconym pluszowym misiu, którego żadne dziecko już nie przytuli. Sklejony  z kolorowego papieru lew, a zaraz obok wrak wozu strażackiego, którego okna ktoś kiedyś zaspawał ołowianymi płytami…. Pragnienie poznania ich wszystkich jest zwyczajnie niemożliwe, ale chciałbym ich poznać jak najwięcej.

Wszędzie można znaleźć elementy przypominające jak szybko i nagle zakończyło się ludzkie życie w strefie – data zawierająca rok 86 towarzyszy nam w pożółkłych gazetach, dziennikach i zeszytach szkolnych, na tablicy dyżurów w szpitalu – ta świadomość ma swój ciężar, spoczywa stale w myślach i nie pozwala się odpędzić. Ewakuacja miasta zajęła 3 godziny…  włącznie ze strefy przesiedlono 350000 ludzi – tyle istnień zostało zmienionych w jednej krótkiej chwili – weź ile udźwigniesz i pożegnaj swoje dotychczasowe życie – tylko szybko. Nie możesz tego miejsca odwiedzić nie zastanawiając się nad tym, że coś takiego może spotkać i Ciebie.

Kiedy już w strefie nie jesteś, patrzysz na nią z odległości, tak fizycznej – mierzonej w kilometrach, jak i czasowej – upływających kolejnych lat, możesz spokojnie przyjrzeć się temu, co Czarnobyl może znaczyć globalnie. Rzadko zwraca się uwagę na to, do jak wielkich zmian przyczyniła się katastrofa roku ’86 i jej następstwa. Wielka debata i wątpliwości dotyczące zastosowania energetyki jądrowej to tylko jedno z zagadnień. Częściowo za zasługą pyłów radioaktywnych opadających z deszczem legło w gruzach radzieckie imperium. Wielki rozgłos i znaczne poparcie zyskał ruch zielonych – zwłaszcza w Niemczech, gdzie Czarnobyl praktycznie dokonał zmian we władzach i polityce na następne paręnaście lat. Stały się możliwe praktyczne badania nad reakcją ekosystemu na skażenie radionuklidami w różnych stężeniach – pozwalające w skrócie stwierdzić – natura spokojnie da sobie radę – tylko my mamy problem.

Wracając do sedna pytania – zona może być trochę wszystkim – jak u Strugackich, jak w Stalkerze Tarkowskiego… w pewnym sensie – ziszczona komnata życzeń. W końcu jest to lokacja, gdzie gdy przedzieram się z aparatem przez wysokie trawy – od wszystkich powyższych znaczeń odrywa moje myśli nerwowe popiskiwanie przyczepionego do paska dozymetru… przypominając, że miejsce to także zabija. Nie anomaliami, nie pazurami snorków, czy kłami pseudodogów – to niewidzialna śmierć nieskończenie bombarduje Twój organizm promieniowaniem… powoli i metodycznie, w perspektywie prowadząc od lekkiego bólu głowy i drobnych nudności do całkowitego rozpadu łańcucha dna  – Strefa wykluczenia – najbardziej -jest dla mnie pomnikiem przejścia z życia do śmierci, kruchej codziennej egzystencji, przemijania – opętała mnie swoim niesamowitym klimatem, panującą w niej mistyczną atmosferą ,  a jednocześnie swą twardą, bolesną wręcz realnością. Szepty, a czasami głośne glosy przeszłości odzywające się pośród szorstkiej, pełnej pęknięć rzeczywistości – przemawiające z budowli, maszyn i przedmiotów należących niegdyś do człowieka, teraz pozostawionych samym sobie w tej, jedynej w swoim  rodzaju, świątyni opuszczenia.


6. Jakie masz zdanie o stalkerach i tematyce stalkera w kulturze? Kim jest dla Ciebie stalker?

Robert: Stalker… to Red Schuhart z oryginalnego Pikniku Strugackich…  a później …
Podobno ukraińskie i białoruskie służby faktycznie nazywały tak ,potocznie, szabrowników usiłujących dorobić się na autentycznej strefie – czego niestety nie sposób na tą chwilę potwierdzić. Niewątpliwie dla znacznej większości stalker to uzbrojony po zęby gość w wojskowym skafandrze, z kamizelą taktyczną obwieszoną artefaktami, latarkami, zapalniczkami, nożami, noktowizorami, licznikami geigera i wszystkim co może się przydać w penetracji wrogiego mu środowiska, z nieodłączną maską p-gaz, w ramach swojskiego akcentu tachający  w plecaku flaszkę albo dwie i pęto kiełbasy. Lubię tę wizję stalkera, o czym świadczy kolekcjonerski zbiór gier z serii, żarłoczne zaatakowanie uniwersum Metro 2033, czy też Ołowiany Świt na półce z książkami… ale odżegnuję ją stanowczo od prawdziwej strefy.  Jakkolwiek jestem wdzięczny S.T.A.L.K.E.R. owi za swojego rodzaju przypomnienie i popularyzację tematu, który można było uznać za powoli ginący w pomroce dziejów – nic nie przeraża mnie bardziej niż wizja fanów ASG penetrujących rzeczywisty Czarnobyl ;).  Za zwyczajnie smutny uznałem fakt, że na pytanie Co wzięlibyście na swoją wyprawę do zony?  zadane na forum dotyczącym rzeczywistych wypraw do strefy wykluczenia – najczęstszą odpowiedzią było AK-47, 30 magazynków, 10 granatów, maskę p-gaz i hummvee z karabinem na dachu zamiast aparat fotograficzny i dużąąąą kartę pamięci.
Dla mnie prawdziwy, współczesny stalker to osoba, która potrafi się wyprawić w miejsce takie jak Czarnobylska Strefa Wykluczenia i z szacunkiem zastosować do urbexowskiej zasady honorowej – take nothing but photographs, leave nothing but footprints.


7. Czy w trakcie wypraw zdarzyło się coś niezwykłego, a może emocjonalnego, co wpłynęło na Twoje postrzeganie Czarnobyla?

Robert: Cała wyprawa do Czarnobyla jest dla mnie zdarzeniem emocjonalnym… jeśli zaś chodzi o coś niezwykłego to było to spotkanie z … psem.

Fotografowaliśmy z kolegą w przedszkolu, obaj wsiąkliśmy już w strefę całkowicie, otaczającą nas ciszę przerywał tylko trzask migawek aparatów… Byliśmy w pomieszczeniu od dobrej minuty gdy okazało się, że nie jesteśmy sami – na jednym z dziecięcych łóżeczek, na zniszczonym materacu leżała zwinięta w kłębek, nieduża, szara psina łypiąc na nas z przestrachem. W tej konkretnie chwili my też łypaliśmy na nią z (przypuszczam) o wiele nawet większym przestrachem. Nagłe niewielkie poruszenie w tym zupełnie statycznym otoczeniu zupełnie nas sparaliżowało. Patrzyliśmy tak na siebie chwilę, na tych ruinach cywilizacji – niegdyś udomowiony zwierzak i dwóch szpiegów z obcej krainy, po czym w całkowitej ciszy wyszliśmy, zostawiając stworzenie samemu sobie.

Jako anegdotę mogę też przytoczyć moment, w którym zrozumiałem na dobre, że nazywanie strefy w pełni bezpiecznym miejscem to jednak przesada. Podczas przejazdu, bodajże na cmentarzysko pojazdów Burakówka, trafiliśmy na drodze na konwój trzech jaskrawożółtych ciężarówek z charakterystycznymi wiatraczkami na burtach (w ten sposób oznacza się pojazdy pracujące w strefie) – gdy zbliżyliśmy się do nich na odległość mniejszą niż 20 metrów licznik Geigera, leżący do tej pory spokojnie na tablicy rozdzielczej, rozświergotał się jak dziki, zmienił skalę z mikro na milisiwerty, po czym wyświetlił zwięzły komunikat Err i się zresetował. Na pełnym gazie wyprzedziliśmy ciężarówki i grzaliśmy jeszcze ładną chwilę, żeby zostawić je i ich świecący ładunek jak najdalej z tyłu.


8. Może jakieś dobre rady dla wybierających się do Czarnobyla?

Robert: Traktując to pytanie maksymalnie serio – jeśli faktycznie się wybieracie – to się spieszcie. Powodów jest kilka – najważniejszy to ciągle niejasne podejście władz odpowiedzialnych za strefę do tematu jej odwiedzania przez turystów. Zaczęło się od teoretycznego zakazu wjazdu dla kogokolwiek oprócz ekip badawczych – co samo w sobie jakoś szczególnie wycieczek nie utrudniło – po prostu chwilę potrwało przystosowanie się dotychczasowych organizatorów do nowej sytuacji. Niestety w ostatnim czasie, po tym jak zawalił się kolejny fragment jednej ze szkół w Prypeci, a także niewielki fragment sarkofagu reaktora 4 wpłynęło na kolejne utrudnienia możliwości wjazdu do zony,a także na przebieg samych wycieczek – powszechne stało się egzekwowanie zakazu wchodzenia do budynków i na ich dachy. Pojawiają się głosy chcące, by dla bezpieczeństwa zrównać Prypeć z ziemią. Na chwilę bieżącą zyski z tematu półlegalnej turystyki wydają się chronić strefę przed tego typu działaniami, ale to się może zmienić.  No i na koniec – za 3 lata stuknie strefie trzeci krzyżyk – budynki są w coraz gorszej kondycji, coraz więcej elementów i sprzętu cięte jest i wywożone na złom (ostatnio całkowicie zniknęło cmentarzysko pojazdów Rosocha) – jednym słowem rozkład strefy nabiera tempa, coraz mniej jest do zobaczenia.

Dziękuję serdecznie.
Ave!

P.S. Więcej prac Roberta znajdziecie w kolejnej notce 🙂

Robert „Kovu” Michalski – strefa i fotografia to jego dwie pasje; ksywę zyskał w późnych latach 90. na potrzeby kanałów ircowych #rpg-pl i #fantastyka; obecnie informatyk-administrator systemowy, zaangażowany fotoamator zapalczywie odmawiający jakichkolwiek pozytywów własnym zdjęciom; urban explorator nieszczęśliwie poszukujący choćby najmniejszego cienia prawdziwej strefy.

 

2 komentarze do „Zniszczona komnata życzeń – fotografie Czarnobyla Roberta Michalskiego

  1. To nie jest taka oczywista kwestia by zamknąć to w stwierdzeniu „nie są drogie” – wjazd z biurem bezpośrednio z Kijowa to 120-160 dolarów za osobę – czyli bagatela pomiędzy 400 a 600 pln za raptem kilka godzin przebywania w strefie. Cennik za pełne dwa dni, z przewodnikiem i samochodem, przy grupie 4 osobowej to min 450 dolarów od osoby – czyli 1500 złotych, nie licząc kosztów dotarcia na głęboką Ukrainę. Poza tym liczba „indywidualnych” możliwości dostania się do strefy drastycznie ostatnio spadła…

  2. Miałem okazje dwa lata temu wybrać się na wycieczkę zorganizowaną do Czarnobyla
    Miejsce ma niesamowity klimat 🙂 jako wycieczka zorganizowana zobaczyłem tylko mała część tego miasta oraz całej strefy jednak to co zobaczyłem nie da się porównać w żaden sposób z filmem czy grą których w tej tematyce nie brakuje
    W przyszłości planuje wybrać się indywidualnie by zobaczyć jak najwięcej!
    Wbrew pozorom wycieczki do takiego miejsca nie są drogie i każdy może sobie na to pozwolić Polecam Gorąco 🙂

Możliwość komentowania została wyłączona.