Czołem!
W poprzednim odcinku rozmawialiśmy z Arturem o postapokalipsie w popkulturze, trendach i powstaniu jego powieści. Tekst został przez Was ciepło przyjęty, patrząc po ilości odsłon, dlatego niezmiernie miło mi zaprosić Was do drugiej części rozmowy.
O skomplikowanych, często tragicznych losach Mazurów, budowaniu bohatera zbiorowego i nietypowym researchu opowiada Artur Olchowy, autor powieści postapokaliptyczna – obyczajowej „Czarownica znad Kałuży”.
[Nerd Kobieta:] Czy research, który zrobiłeś później do właściwej książki, miał wpływ na ostateczny kształt opowieści?
[Artur Olchowy:] W trakcie researchu przypomniałem sobie pewne opracowanie na temat Mazurow i Ślązaków, które czytałem jeszcze w liceum. Wstrząsnął mną w nim jeden fragment, w którym w czasie II Wojny Światowej Mazurzy obrywali od wszystkich sił, które przechodziły przez ten region.
Dla Niemców, którzy przechodzili we wrześniu 1939 r., Mazurzy byli Polakami, wobec tego byli mordowani. Kiedy wkroczyli Rosjanie, Mazurzy byli uznawani przez nich za Niemców, wobec tego znowu byli mordowani. Gdy doszło do przesilenia w trakcie wojny i przez Mazury przechodzili Polacy, znowu uznawano ich za Niemców.
Historia Mazurów jest chyba najbardziej tragiczna pod koniec wojny, ale i po samej wojnie nie jest kolorowa. Jeżeli prześledzimy obecnie zachowaną kulturę różnych mniejszości, Mazury zostały chyba najbardziej wytrzebione spośród nich w trakcie PRLu. Wyglądało to tak, że przyjeżdżał z Warszawy urzędnik PKWN i stwierdzał, że gdzieś jest dobre miejsce na jednostki rządowe albo jednostkę wojskową. W takich przypadkach cała mazurska wioska w ciągu tygodnia wyjeżdżała pod przymusem do RFNu. Podsumowując, bardzo dużo Mazurów wyjechało zaraz po wojnie tylko dlatego, że byli uznawani za Niemców.
Byli po prostu wysiedlani?
Tak. Akcja „Wisła” na Mazurach miała straszne skutki dla miejscowej społeczności. Żeby pokazać skalę, po wojnie na Mazurach nie został ani jeden pastor ewangelicki.
Okartowo to miejsce na mapie?
Tak, Okartowo to mała miejscowość, którą można znaleźć na mapie, ale… Bardzo dbałem o dokładność topograficzną wszystkich miejsc, poza Okartowem właśnie. Okartowo jest „poprzestawiane”. Jedyne, co się zgadza, to że wioska w dwóch miejscach ma 2 jeziora połączone pośrodku Okartowa, oraz że posiada dwa mosty, w tym jeden kolejowy. Jest również kościół, wybudowany na skarpie krzyżackiej. Poza tym w wiosce nic się nie zgadza, ale jest to celowy zabieg.
Mówisz, że dbałeś o dokładność lokalizacji. Czyli mazurscy czytelnicy znajdą w książce sporo miejsc ze swoich rodzinnych stron?
Dokładnie z Pisza. Pisz ma kilka charakterystycznych, historycznych budynków, ale mój Pisz służy głównie ukazaniu budowania kultury po apokalipsie.
Usłyszałem taką opinię na temat „Czarownicy…”, że trudno uwierzyć, aby po apokalipsie tak szybko wyginęła cała kultura. Bardzo się nie zgadzam z ta opinią. Kultura nie wyginęła, ale uległa przekształceniu. Bardzo mnie interesowało, w jaki sposób ludzie żyjący w zupełnie nowych warunkach będą budować swoje wierzenia, swoje przesądy, historię i dziedzictwo. Zacząłem od badań etnograficznych, prognozując jak przez te 50 lat ludzie niewykształceni i przesądni, żyjący z rolnictwa – a więc zgodnie z pewnym cyklem pór roku i uzależnieni od pogody – w jaki sposób będą budować swoją kulturę. Podzieliłem to na dwie części. Jańsborg dostał legendy miejskie, które są częściowo osadzone w zdarzeniach tabloidowych, które faktycznie pojawiały się w prasie lokalnej.
Chodziło mi o to, aby miasto dostało trochę życia, nawet murek na ruinach zamku krzyżackiego, na którym w liceum piło się wino. Jańsborg dostał niejako swój przewodnik turystyczny. Drugi tom, nad którym pracuję, będzie „przewodnikiem turystycznym dla całej Kałuży”.
Joanna Mucha napisała postapo obyczajowe. Jak krytycy twierdzą, nie jest to najlepsze. Nie obawiasz się, że ta forma, którą wybrałeś, nie zniechęci z miejsca czytelników postapo?
Czytałem recenzje książki Joanny Muchy. I dwie rzeczy jej na pewno podkradnę.
Pisałem historię. Nie interesuje mnie, czy to jest postapo, czy to jest obyczajowe. Miałem dwójkę bohaterów, z którymi musiałem coś zrobić.
Chodziło mi o to, aby ta historia była przede wszystkim lokalna. Za wzór miałem dwie książki. Jedną którą nienawidziłem do końca liceum i przeczytałem z przyjemnością dopiero na studiach, czyli „Chłopi”, a druga to „Raz w roku w Skiroławkach” Nienackiego. Nienacki napisał kryminalnych erotycznych Chłopów na Mazurach. Nie będę ukrywał, parę cytatów mu rąbnąłem z tej powieści, bo ją absolutnie uwielbiam. Jest to taka ciepła historia o ludziach, którzy jakoś muszą ze sobą żyć.
Faktycznie, jak sobie pomyślę o bohaterze zbiorowym, jakim jest ludność Okartowa, to choć ci ludzie mają swoje wady i zalety i czasem reagują zbyt emocjonalnie, to praktycznie to jest taka pochwała lokalności, a nawet spółdzielczości. Ci ludzie są ze sobą zżyci, jak jeden organizm.
Są dwie perspektywy.
Słyszałem opinię, że Koślawa* jest po prostu mieszczuchem. Mimo że większość życia spędziła na wsi, nigdy nie stała się jedną z tych osób z tej społeczności. Ja też nie mam innego doświadczenia, ponieważ choć jestem z małego miasta, owszem, a nawet z gminy wiejsko – miejskiej, to zawsze gdy jeżdżę po wioskach, jestem obcy. Posługuję się innym językiem, choć jestem z miejscowości oddalonej o 2 – 3 km.
Jesteś znaturalizowany przez Warszawę?
Kiedy jeździłem zbierać research do książki [autor rozmawiał z mieszkańcami Mazur, zbierając legendy, plotki a nawet… dialogi – przyp. NK], w Warszawie był straszny protest związany z Trybunałem Konstytucyjnym. Gdy jeździłem po wsiach, to wcale nie był to problem dla mieszkańców. Tam problemami było to, że dziki znowu się pojawiły, że jest kwarantanna, bo panuje afrykański pomór świń, bo susza, bo zimno… To było dla mnie silne uderzenie, że faktycznie to, co ludzie wyczyniają w Warszawie na ulicach, to jest jakiś kosmos dla mieszkańców wsi. Że to absolutnie nie ma znaczenia, bo przecież jak mi wejdą dziki w szkodę, to będę kilka tysięcy w plecy, a zimą sobie z przyczyn oczywistych tej kukurydzy nie nadrobię.
Chciałem przedstawić okartowski sposób myślenia w „Czarownicy znad Kałuży” w taki sposób, w jaki normalnie żyje dzisiaj wieś, i prawdopodobnie taki sposób, w jaki wieś żyła i sto lat temu, i dwieście, i trzysta. Że są to ludzie, którzy muszą się dostosować do warunków, w jakich się znaleźli i ta spółdzielczość, o której mówisz, jest poniekąd konieczna.
Spółdzielczość jest konieczna?
Jak my bardzo „nie umiemy w spółdzielczość” pokazuje to, że w Polsce jest najwięcej maszyn rolniczych na gospodarstwo [spośród krajów UE]. W trakcie researchu zaczepiałem niektórych rolników i pytałem, dlaczego oni wszyscy mają całe podwórka tak zawalone maszynami, że nie ma tam jak wykręcić samochodem osobowym, bo każdy ma kombajn, snopowiązałkę, wóz do rozrzucania gnoju i trzy ciągniki – lekki, średni i ciężki. To są naprawdę gigantyczne parki maszynowe pod gołym niebem, bo przecież nie ma gdzie tych sprzętów wstawić. Pytałem, dlaczego nie zrobią jednego parku maszynowego na całą wieś, nie zatrudnią wspólnie jednej osoby i wtedy będzie mniej tych maszyn, ale jednocześnie będą zadbane, przechowywane w lepszych warunkach i przez to wytrzymalsze. Rolnicy odpowiedzieli mi, że to byłby wtedy jakiś PGR… i to mnie tak strasznie uderzyło, że chciałbym mieć wioskę, w której ci ludzie będą jednak razem jakoś funkcjonować.
C.D.N.
*Koślawa- główna bohaterka książki
___
Artur Olchowy, Czarownica znad Kałuży
Świat sprzed wojny, która zdziesiątkowała ludzkość, pamięta już tylko Koślawa – stara zielarka mieszkająca nieopodal mazurskiego Okartowa. Przeczuwając zbliżającą się śmierć, przyjmuje na ucznia syna miejscowego gospodarza, by przekazać mu całą swą wiedzę.
Tymczasem do wsi przybywa nowy wikariusz. Realizując swoją szczególną misję, burzy ustalony ład okartowskiej społeczności.
W walce o małą ojczyznę i jej mieszkańców Czarownicy przyjdzie zmierzyć się nie tylko z bezwzględnymi i niekiedy szalonymi ludźmi, lecz także z własną starością, chorobą i sumieniem.
Kup książkę NA PRZYKŁAD TUTAJ.