W dzisiejszej notce zapraszam do przeczytania wywiadu z Robertem Szmidtem – autorem powieści postapokaliptycznej ,,Apokalipsa według Pana Jana”, która niedawno miała swoje wznowienie w druku. Robert Szmidt jest ponadto twórcą i pomysłodawcą portalu fantastykapolska.pl, gdzie możecie legalnie pobierać darmowe ebooki polskich autorów, a także pomysłodawcą nagrody Sfinks, która znana jest teraz pod nazwą Nagrody im. Janusza A. Zajdla.
Jakie były Pana początki z postapokalipsą? Skąd wzięło się zainteresowanie właśnie tym gatunkiem?
To chyba efekt fobii, jakie wyniosłem jeszcze ze szkoły podstawowej. Należę do pokolenia, które miało przedmiot zwany bodajże przysposobieniem obronnym, przygotowujący do rozpoznawania sylwetek wrogich samolotów i uczący zachowania w razie wybuchu nuklearnego. Pod moją szkołą mieścił się też wyjątkowo zaniedbany schron przeciwlotniczy, do którego sprowadzano nas czasem podczas ćwiczebnych alarmów. Myślę, że tamte traumatyczne przeżycia stanowiły pierwszy impuls do zainteresowania się literaturą postapokaliptyczną. Potem była pamiętna premiera filmu The Day After i zdobywane pokątnie zachodnie filmy post-apo, niestety przeważnie produkcje klasy B i C, które skłaniały mnie do zastanowienia nad wyglądem świata po katastrofie czy też apokalipsie. W odróżnieniu od wielu autorów, którzy tworzyli wizje zniszczonej i wyludnionej Ziemi, ja pozostałem wierny bardziej realnym scenariuszom, stąd brak u mnie przerażających mutantów, trzymetrowych karaluchów i bezbronnych blondynek w obcisłych strojach. Jest za to przygnębiający klimat, czasem całkowicie martwe kontynenty (jak w Samotności Anioła Zagłady, której bohater, żołnierz jednej z baz odpalających pociski trineutronowe, musi przemierzyć Amerykę kilka lat po totalnej wojnie) albo odradzające się społeczeństwa (jak w Apokalipsie według Pana Jana, która jest wbrew pozorom lekką w odbiorze lekturą)
Czy po kolejnym wydaniu ,,Apokalipsy według Pana Jana” czytelnicy mogą liczyć na kolejną Pana powieść w tym uniwersum?
I tak, i nie. Wiem, że to pokrętna odpowiedź, ale naprawdę szczera. Na pewno nie zamierzam pisać kontynuacji Apokalipsy. Tłumaczyłem to już wielokrotnie przy okazji różnych spotkań i wywiadów – to kompletna opowieść, była pisana z tą myślą, więc zawarłem w niej wszystko co konieczne, by czytelnik poznał tajemnice świata i bohaterów. Książki, z których mają powstać cykle, mają zazwyczaj inną konstrukcję, chodzi w nich o systematyczne wprowadzanie odbiorcy w wydarzenia, raczej zachowywanie wielu rzeczy w sekrecie niż ich zdradzanie. Trudno więc by mi było tak pociągnąć dalszą opowieść, by dorównała pierwowzorowi, albo stworzyć nowych bohaterów i nowe realia. Jestem zdania, że pewne książki powinny zostać takie, jakie są, bo próbując je poprawiać, można tylko coś zepsuć.
Wracając do pytania: nie, nie będzie ciągu dalszego, ale jeśli czas pozwoli, napiszę powieść, w której pojawi się Pan Jan z czasów przedwojennych. W ten sposób stworzę pomost między dwiema już wydanymi książkami, domykając trylogię. Mam świetny pomysł na kontynuację Kronik Jednorożca i to bohaterów tej książki zetknę z Sobieszczukiem, aby pokazać, co doprowadziło do tego, że stał się aż takim sukinsynem.
Czy może Pan przybliżyć Czytelnikom bloga ideę strony fantastykapolska.pl ?
Mając wieloletnie doświadczenie redaktorskie i znakomite kontakty z wieloma autorami, postanowiłem stworzyć stronę internetową, dzięki której powstałaby baza bezpłatnych e-booków z tekstami autorów wydawanych na papierze. Chodziło o stworzenie czegoś w rodzaju pakietu startowego dla każdego czytelnika, który sięga po książki w wydaniu elektronicznym. Liczyłem na kilkadziesiąt tytułów, okazało się, że akcja spotkała się z dużo większą przychylnością autorów, niż sądziłem, i dlatego mam dzisiaj w katalogu ponad dwieście tytułów, a to na pewno nie koniec.
Stworzył Panniezwykły portal, udostępniający e-booki fantastyczne – a w tym postapokaliptyczne. Co szczególnie z gatunku post-apo, z pozycji dostępnych w portalu, poleciłby Pan fanom gatunku?
Obawiam się, że niewiele. Ten gatunek fantastyki jest traktowany po macoszemu przez rodzimych autorów. Jak zauważył ostatnio Romek Pawlak (jeden z jego tekstów na fantastykapolska.pl zalicza się do gatunku post-apo), to bardzo trudny kawałek chleba, gdyż nie dość, że trzeba dysponować pewną wiedzą, to jeszcze trzeba się sporo namęczyć, żeby wyjść poza sztampę. Dlatego niestety nie bardzo mogę być pomocny. Zachęcam jednak do lektury każdego z zamieszczonych tam tekstów fantastycznych, zwłaszcza uznanych autorów.
W związku z Pana zaangażowaniem w zjawisko taniej i darmowej książki – czy mógłby Pan powiedzieć, co sądzi Pan o self-publishingu? Czy w Polsce może to się udać? A może czyta Pan fantastykę wydaną w ten sposób?
Self-publishing moim skromnym zdaniem nie ma wielkich szans powodzenia na naszym rynku. Rzecz jasna, jeden czy dwa tytuły mogą się wybić ponad przeciętność, ale ja mówię o SP jako o zjawisku kulturowym. Mamy zbyt mały rynek, zatem ewentualny sukces nie przełoży się na przyzwoity zarobek, a wydawcy zapewne nie będą się prześcigać w pozyskaniu autorów, ponieważ już nie mają mocy przerobowych, by choćby przeczytać to, co autorzy im nadsyłają. Wiem coś o tym, bo sam pracuję dla bardzo dużego i poważnego gracza na rynku wydawniczym i widzę na co dzień, jak to wygląda. Natomiast przyznaję, że jest to świetne pole do popisu dla osób chcących zadebiutować. Jeśli ktoś jest naprawdę dobry, prędzej czy później znajdzie sobie wydawcę, ponieważ wbrew obiegowej opinii w wydawnictwach nie pracują sami idioci, którzy są tam tylko po to, by promować kolegów. Problem jednak w tym, że kiedy chce się rywalizować z zawodowcami, trzeba coś umieć, by zagrać w tej samej lidze. A z tymi umiejętnościami różnie bywa; to że znajomi chwalą tekst, nie oznacza wcale, że faktycznie jest on wiele wart. Pisarstwo wielu ludziom wydaje się łatwe, bo w odróżnieniu od muzyki i malarstwa nie poraża natychmiast fałszem czy brakiem proporcji, jak dzieje się w przypadku źle skomponowanej piosenki czy gryzmołów na płótnie. Język jest tworzywem trudniejszym i przez to bardziej zwodniczym niż muzyka, gdzie zwykły dyletant zauważa, kto fałszuje. Nawet ludzie mający na koncie po kilka książek popełniają rażące błędy, a co tu mówić o kimś, kto nie miał się gdzie nauczyć, czym jest sławetna „anafora”, że przypomnę modne ostatnio słowo. Żakowski ma rację, przeciętnemu maturzyście wiedza o anaforach jest niepotrzebna, ale jeśli ktoś chce być pisarzem, musi tę wiedzę mieć w małym palcu, a nie obrażać się na wydawcę za to, że z mety odrzuca mizerię.
Self-publishing jest obciążony jeszcze jednym grzechem, mianowicie nie ma tam żadnej selekcji, więc każdy może wydać sobie, co zechce i jak zechce, nawet najgorszą grafomanię, a to zniechęca i odbiorców, i potencjalnych wydawców. Obawiam się jednak, że idea self-publishingu wyklucza jego ograniczanie, mamy zatem do czynienia z błędnym kołem, chyba że powstaną jakieś elitarne kluby, grupy zrzeszające lepszych autorów, które będą rękojmią publikowanego materiału. Przy takim modelu self-publishing ma szansę na zaistnienie, ale to będzie wymagało sporego samozaparcia. Czego jednak życzę wszystkim piszącym.
Dziękuję serdecznie za możliwość rozmowy.
Ave!