Czołem!
Często wspominam o tej książce na panelach i prelekcjach w trakcie konwentów, z pasją godną ambasadora marki w kłótni na Facebooku. Uważam, że każdy fan fantastyki powinien ją przeczytać – a fan postapokalipsy już w ogóle! Książka, której recenzję obiecałam Wam już ze sto lat temu.
Oto i ona. Niepozbawiona błędów i wad, ale wciąż wyjątkowa publikacja – „Ślepe stado” Johna Brunnera.
Tytuł polski: Ślepe stado
I wydanie: 1972
Wydanie recenzowane: Artefakty, wydawnictwo MAG, Warszawa 2016
Artefakt
Wydawnictwo MAG jest ewenementem na polskim rynku fantastycznym. Nie jeżdżą na konwenty, nie prowadzą typowej promocji PR, nie współpracują z influencerami. Wydają głównie klasyki gatunki, pozycje z drugiej połowy XX wieku i autorów zagranicznych. Próżno też szukać tysięcy złotych wydawanych na promocję kolejnych potencjalnych bestsellerów.
A mimo to, wychodzą na swoje, i to wydając przy okazji świetne książki.
„Ślepe stado” to moja pierwsza przygoda z serią Artefakty. Przyznam, że cała seria jest bardzo dobrze przemyślana pod kątem wizualnym; wyróżniają ją – twarde oprawy, wstążki, spójność graficzna – w tym okładki Dark Crayona.
Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że to jedna z lepiej wydawanych serii fantastycznych w Polsce.
Również w przypadku „Ślepego stada” samo wydanie książki jest wartością dodaną. Okładka świetnie koresponduje z treścią i tytułem (ang. The Sheep Look Up), choć na pierwszy rzut oka może wydawać się przypadkowa.
Tutaj przynajmniej dało się oddychać. Choć gwiazd też nie było widać. Michael Advowson pocieszał się czym tylko mógł. Cieszył się wolnością od tyranii maski filtracyjnej – choć w głębi gardła wciąż trochę go piekło.
s. 250
Tej książki nie czyta się z lekkim sercem
Książka została wydana po raz pierwszy w 1972 r., ale równie dobrze Brunner mógłby napisać ją w 2019 r. Zamieszczony w niej przekaz nie straciłby ze swojego dramatyzmu.
Poczucie zagrożenia i zbliżającej się katastrofy jest niemal namacalne. Na pewno nie jest to lektura dla czytelników o słabych nerwach. „Ślepe stado” to mroczna wizja przyszłości, choć pisana jest z takim nerwem, że łatwo przekonać nas iż Brunner miał do czynienia na co dzień z apokalipsą ekologiczną. Dlatego jeśli masz wysoki poziom empatii czytelniczej – przygotuj się na mocne przeżycia.
O Boże! Nie. Nie ma żadnego Boga. A przynajmniej takiego, w którego chciałbym wierzyć. Nie zgodzę się na boga, który pozwala dziecku umrzeć na kolanach matki, gdy ma przed sobą jedzenie, które mogłoby mu uratować życie!
s. 57
Ile w tej książce jest Science Fiction?
Powieść Brunnera to tzw. pre-apo, czyli opowieść o czasach tuż przed katastrofalną kulminacją i ostateczną przegraną ludzkości.
Autor opowiada historię z niespodziewaną dla mnie świadomością sytuacji. Choć książka jest zaklasyfikowana jako Sci-Fi, to spora część przewidywań Brunnera już stała się faktem. Samochody spalinowe z filtrami powietrza wewnątrz auta? Check. Budynki korporacji, które proponują swoim pracownikom czyste od smogu powietrze i filtrowaną wodę na równi z owocowymi środami? Check. Publiczna nagonka na ekologów? Check. Terroryzm? Check.
Dobrze, że przynajmniej moda na sztuczne włosy łonowe jakoś się nie przyjęła (chcecie wiedzieć więcej – przeczytajcie książkę).
Pewne typy leków, przede wszystkim uspokajające,nie powinny być przyjmowane bezpośrednio po zjedzeniu sera lub czekolady.
s.56
Fabuła
Ciężko jest napisać o fabule bez spoilerów. Jej główną osią jest historia Austina Traina – naukowca, który przewidział globalny kryzys i zaproponował szereg działań, które uratowałyby ludzkość. Austin zniknął w tajemniczych okolicznościach. Czy powróci? A może został zamordowany?
W książce obserwujemy poczynania wielu bohaterów w jakiś sposób związanych z postacią naukowca, globalnym kryzysem ekologicznym i tzw. trainistami, czyli dekadencko-anarchistycznymi terrorystami używającymi ekologii jako wymówki do zastraszania ludności.
Latro, Kalifornia:
– Panie doktorze, mam straszną biegunkę i jestem taka słaba…
– Proszę wziąć te tabletki i przyjść za trzy dni, jeśli się nie poprawi.
Parkington, Teksas:
– Mam straszną biegunkę…
– Proszę wziąć…
Hainseport, Luizjana:
– Mam straszną…
– Proszę…
Baker Bay, Floryda…
Waszyngton, DC…
Filadelfia, Pensylwania…
Nowy Jork, Nowy Jork…
Bsoton, Massachusetts…
Chicago, Illinois…
– Panie doktorze, przeprasza, że w niedzielę, ale dzieciak strasznie źle się czuje, musi mi pan pomów!
– Dać aspirynę dla dzieci. Przyjść jutro. Do widzenia.
Wszędzie, USA:
Nagła fala popytu na bardzo małe trumny, odpowiednie dla małych dzieci zma®łych na ostre dziecięce zapalenie jelit.
Str. 190-191
Czy ta książka ma w ogóle wady?
Oczywiście. Jak każda publikacja, część rzeczy nie zagrała technicznie i warsztatowo, a pewne elementy po ludzku mi się nie podobają.
Największą wadą jest dla mnie potraktowanie postaci żeńskich po macoszemu. Choć w plejadzie bohaterów zdarzają się również kobiety, to głównie jako czyjeś partnerki, matki, kochanki, sekretarki. Oczywiście, są dwie postacie istotne dla fabuły – przyjaciółka Traina i dziennikarka – ale często prezentowane są jako lekko histeryczne i skrajne, nieprzyjemne (vide wredna dziennikarka). Również poświęcono im stosunkowo mało czasu „antenowego”.
To, jak przedstawiane są kobiety w książce sprawia, że narracja w pewnych momentach mocno trąci myszką. Czytając „Ślepe stado” trzeba pamiętać o tym, że książka została napisana w latach 70. – historia pokazywana jest głównie z perspektywy memicznego białego Amerykanina w średnim wieku.
Jest również pewna niedoróbka warsztatowa, którą IMHO można było bardzo łatwo rozwiązać. Choć wszystko dzieje się wokół Austina Traina, który jest punktem centralnym powieści, to mnogość bohaterów potrafi nieźle zamieszać. Dobrym rozwiązaniem byłby spis bohaterów na początku lub końcu książki. Nie przeszkadza to tak bardzo, jak w innych książkach apokaliptycznych, ale spis bardzo by ułatwił rozeznanie się w tych wszystkich męskich bohaterach w średnim wieku.*
Ostatnią wadą, o której powiem, jest tłumaczenie. Nie wiem, na ile wynika to z języka i prowadzenia narracji, a na ile z przekładu, ale miałam momenty zawahania nad lekturą. Niektóre zdania były bardzo infantylne, inne sprawiały wrażenie źle przetłumaczonych.
Często miałam wrażenie, jakby książka była przetłumaczona bardzo dosłownie. Przykłady:
Rozstroje trawienne, s.156
Ciężko doświadczony na zdrowiu, str. 348
Szykujcie apetyt, str. 425 (najprawdopodobniej przetłumaczono z konstrukcji: prepare to bring your appetite for…, prepare your appetite…, bring your appetite)
Podsumowanie
Polecam tę książkę każdemu – fanom powieści apokaliptycznych, fanom SciFi, ale również osobom zaniepokojonym zmianami klimatycznymi. Osobom angażującym się w ochronę środowiska czy zwyczajnemu Kowalskiemu, który zastanawia się, czy warto segregować śmieci.
Warto.
*Hehe