Postapokaliptyczny klasyk dla żółtodziobów – Metro 2033

Metro 2033 to podstawowa pozycja dla każdego fana współczesnej postapokalipsy. Zarówno w książce, jak i grze stworzonej na jej podstawie, można doszukiwać się wielu odniesień i zapożyczeń z  braci Strugackich. Nie ma co ukrywać, to jedna z wielu pozycji silnego w Rosji nurtu stalkerowskiego. Starsi fani postapokalipsy mogą ponarzekać, że to nie ,,Piknik na skraju drogi”. Jednak ci z Was, którzy dopiero zaczynają przygodę z postapokalipsą, powinni potraktować Metro 2033 jako pozycję obowiązkową.

Nie chcę zagłębiać się w szczegóły serii i świata – na polskim rynku doliczyłam się już 3 innych książek sygnowanych charakterystycznym logo Metro 2033.* Wydana została także kontynuacja, Metro 2034. Nie będę jednak psuć radości z czytania i spoilerować, sama zresztą nie przeczytałam jeszcze całej – nazwijmy to – serii. Dlatego notka ta jest poświęcona JEDYNIE Metro 2033 książce, jak i grze.

Czytałam książkę jednocześnie grając na PC. Być może był to błąd z mojej strony, na szczęście nie natknęłam się na wszechobecne teraz spoilery i zakończenie książkowe jeszcze na mnie czeka.
Porównując, trochę brakowało mi książkowego Khana podczas grania. Jak dla mnie był zbyt mało, mówiąc kolokwialnie, nawiedzony. W książce była to postać z pogranicza świata rzeczywistego i duchowego, postapokaliptyczny prorok w przebraniu włóczęgi, objawiony ,,żebrak”. W grze po prostu ma lekką szajbę.  Jest to jedna z najważniejszych postaci w fabule i zawiodłam się, że została potraktowana w grze dość po macoszemu. Troszeczkę się zawiodłam. Tyle w temacie Khana.

Czy gra jest lepsza od książki?
Jest tylko jedna prawidłowa odpowiedź – książka ZAWSZE jest lepsza, zwłaszcza w przypadku horrorów. Metro 2033 z pewnością można nazwać post apokaliptycznym horrorem, któremu ,,reszta Bajoszoków” do pięt nie urasta. Dlatego stopniowanie napięcia, odczuwalność depczącego nam po piętach końca świata (w formie anomalii, mutantów, Dark One’sów i całej reszty menażerii) sprawia, ze co wrażliwsi mogą być dręczeni w nocy koszmarami. W grze natomiast dzięki temu specyficznemu napięciu naprawdę jesteśmy świadomi, że wszystko zależy od nas. Zostało to tak zgrabnie skonstruowane, że w przeciwności do miliona innych gier – gdzie główny bohater jest kolejnym ,,mesjaszem” – w Metrze 2033 nie olewasz głównej misji żeby zdobyć lut w dodatkowym dangeon’ie. W Metrze, za przeproszeniem, zaciskasz tzw zawory żeby zdążyć. Bo wszystko zależy od Ciebie.

Gra jest zbudowana w ten sposób, że chociaż jest dosyć krótka (dla mnie za krótka), to rozwój fabuły nie pozwala Ci na popełnienie najmniejszego błędu. Nie raz olewając mutanty szukałam jakiejś dodatkowej amunicji, albo szarżowałam przekonana o swojej nieśmiertelności. Ginęłam, oczywiście. Chcę tutaj podkreślić genialność tej gry – potrzebę maksymalnej koncentracji, świetnie zbudowane napięcie (dodatkowo muzyka, zapadająca w pamięć główna melodia – melancholijna ballada ogniskowa) oraz, co ważne, wysoki poziom. Nawet poziom tzw easy jest trudny i stanowi wyzwanie dla mniej wprawionych graczy.

Co do książki, jestem wdzięczna panu Dimitriowi za kolejne wciągające uniwersum. Dla mnie od razu stało się klasykiem.
Ave!

*Jeżeli się mylę, poprawcie mnie w komentarzach.