Czołem!
Jakiś czas temu pisałam o Graysonie, któremu szkoła zabroniła przynosić na zajęcia swój ulubiony pony – plecaczek. Tym czasem w Polsce nie jesteśmy lepsi – trener wyzywał grupkę trzynastolatków podczas gry w koszykówkę. Zamiast mówić o zachowaniu wobec dzieci, opinia publiczna zajęła się tym, czym potrafi najlepiej. Czyli wyliczaniem obcym ludziom pieniędzy i wytykaniem, jak powinni wychowywać swoje dzieci. Po prostu totalni kretyni. Ci kretyni, to my.
„Awantura o dzieci” to tytuł jednego z artykułów, wywołujących burzę w „internetach” – jak to zwykłam mówić. Grupka chłopców – dwunasto czy trzynastoletnich – miała konflikty w zespole (ot, zwyczajowe, jak to nastolatki), których trener nie potrafił, a może nie miał zamiaru rozwiązać. Do tej napiętej sytuacji dochodził fakt, że ów wspomniany trener wyzywał dzieci w trakcie treningów, co wzmagało presję i kiepskie morale dzieciaków. Kiedy rodzice zdecydowali się zabrać czterech chłopców z klubu, Polonia zażądała po 4 tys. złotych na łebka za wystawienie tzw. listów czystości. Po 4 tysiące, bo jak klub twierdzi, to zawodnicy bez których klub będzie poważnie osłabiony.
Przypominam, że nie mówimy o reprezentacji Polski, tylko o pierwszej klasie gimnazjum…
[Ojciec] przytacza sytuację, w której syn – podczas powrotu do domu z treningu – opowiedział mu, że kiedy trener strofował go podczas zajęć, to on w końcu nie wytrzymał i wrzasnął: „Przestań wreszcie przeklinać!”. – Nie wiedziałem, jak zareagować – mówi ojciec. – Czy ganić syna za brak szacunku do trenera, czy chwalić za reakcję.
Przeraziła mnie jednak nie głupota biurokracji i chęć zwęszenia wszędzie kasy, nie wojenka między rodzicami a klubem, ale my – Polacy. My i nasze cebularstwo. Oto przykłady komentarzy, jakie pojawiły się pod artykułem:
PFFFFFF, HAHA i to maja byc przyszli sportowcy, w 6 klasie, 13 latki biegaja na skarge do rodzicow, bo trener na nich nakrzyczal i nie wystawia w skladzie, albo kolega popycha na treningu przerośnięte ambicje rodziców, pranie mózgów pt. bezstresowe wychowanie, czyli niezdolność do pogodzenia się z autorytetami i sytuacjami kryzysowymi.
W efekcie przewrażliwieni rodzice gotowi są isć do sądu z powodu przepychanki między gó…arzami, a gó…arze nie umieją zaakceptować żadnej krytyki, bo są wychowywani jak gwiazdy. Rodzice wszystko przeliczają na pieniądze i uważają, że skoro syn nie został królem parkietu, to należy im zwrócić.
Nie mówiąc już o komentarzach znajomych królika z Facebooka, którzy w wulgaryzmach stosowanych do dzieci wydają się nie widzieć nic złego, anawet pochwalać trenera za uczenie dzieciaków „szkoły życia”.
„Take będą Rzeczpospolite, jak jej młodzieży chowanie„, mówił Jan Kochanowski, patron mojej szkoły podstawowej. To nasza wina, że współczesny nastolatek jest nie po prostu dzieciakiem, a „gimbem”. To nasza wina, że nastolatek nie potrafi się zachować kulturalnie, że nie szanuje innych ludzi, że nawet nie szanuje swoich rówieśników, że ciągle wychodzi z pozycji roszczeniowej. Dlaczego? Ano, prawda stara jak świat – jak możemy wymagać od innych czegoś, czego sami w sobie nie potrafimy zmienić?
Używanie wulgaryzmów w stosunku do uczniów, zwłaszcza tak młodych, a potem przyzwolenie a nawet pochwała takiego zachowania, jest dla mnie przejawem niczego innego, jak degeneracji. Niech się dzieci uczą życia? Och, moi drodzy, życie je jeszcze skopie po dupach nie raz – i naprawdę, nauka braku szacunku do drugiego człowieka już od wczesnych etapów edukacji wcale im w życie nie pomoże.
Nie znam tych chłopców, ale nie jestem tez naiwna – są różne charaktery. Może faktycznie ktoś gwiazdorzył, może ktoś się nie lubił. Ale jesteśmy tylko ludźmi, a opiekunowie są od tego, by wskazywać dzieciom drogę rozwoju i rozwiązywania konfliktów. Podsumowując, mam tylko jedno pytanie:
Dlaczego szkoła czy klub sportowy – miejsca, gdzie dziecko powinno czuć się akceptowane i traktowane z szacunkiem – ma być miejscem, gdzie jest ośmieszane czy atakowane?
Jesteśmy geekami i nerdami, jesteśmy fandomem fantastycznym – większość z nas zaznała w swoim życiu pewnego rodzaju upokorzenia. Jako nerdy, książkofile, kujony, chudzi, grubi, RPGowe freaki, psychole z LARPów, opryszczone keviny, jedyne metale we wsi byliśmy szczególnei tępieni w szkole i w domu. Teraz dorośliśmy, nasza fantastyka i gry nagle okazują się być fajne, angle my okazujemy się być nie brudasami, a zwykłymi prawie – trzydziestolatkami. Chyba powinniśmy rozumieć wartość odnoszenia się do drugiej osoby z szacunkiem, nawet do dziecka…
I’m the one who is cool – Watch the Guild
4 thoughts on “„Podaj, k*rwa, tę piłkę” czyli przygotowanie dziecka do trudów i znojów życia w Rzeczpospolitej”
Dobry artykuł,prawdziwy.Nauczyciele już tylko uczą,a nie wychowują,a zastraszony uczeń wcale nie jest wydajniejszy,bo ciągle jest w stresie co zmniejsza jego możliwosci.
Z tymi listami czystości to dziwna sprawa, bo z artykułu wynika, że bynajmniej cała zabawa nie była „za darmo”, rodzice płacili składki, dorzucali się do wyjazdów etc. Ja rozumiem, że czegoś się te dzieciaki nauczyły, ale kasa na programy młodzieżowe w klubach pochodzi głównie z podatków, podobnie jak na szkolnictwo. Wyobraźcie sobie sytuację, w której szkoła wystawia rachunek dla ucznia, który się np. przenosi.Wszak został czegoś nauczony, może można byłoby go wystawić w jakiejś olimpiadzie szkolnej etc. Te opłaty są o tyle nieprzyjemne, że dziecko, któremu nikt nie płaci za występy na meczach, nie może kontynuować swojej pasji gdzie indziej, zadecydować nogami, gdy nie podoba mu się podejście trenera, czy atmosfera w klubie. Nie ma to jak stosować przemoc ekonomiczną wobec 13-latków. No, ale skoro prawo pozwala, to co się będą krygować…
A co do podejścia internautów: 13-letni chłopiec biegnący na skargę do rodziców – co w tym takiego strasznego? Ja wiem, że dziecięca społeczność ma trochę taką mentalność więzienną i gdy ktoś wychodzi z problemem do dorosłych, to staje się „skarżypytą” czy „kapusiem”, ale serio, dorośli ludzie powinni taki stan rzeczy promować? Dziecko nie ma żadnej pozycji negocjacyjnej w starciu z dorosłym, za to dorosły szczególnie na pozycji władzy (nauczyciel, trener) ma całą paletę możliwości, aby „zdyscyplinować gówniarza” i potencjalnie zamienić jego życie w piekło. Czy powinniśmy upokarzać dzieci za to, że wykorzystują dostępne im zasoby, by chronić swoje prawa?
No i modny straszak: bezstresowe wychowanie. Nic to, że stres w zbyt dużych dawkach zabija, powinniśmy od małego uczyć chłystków, że muszą znieść wszystko, że przełożony może z nich drwić, odnosić się bez szacunku, a oni muszą przyjmować pozycję uległości. Tak jak sami powinniśmy się godzić np. na mobbing w pracy – w końcu znerwicowani, wystraszeni, balansujący na skraju załamania pracownicy są najlepsi – zrobią wszystko, będą siedzieć w robocie 24h na dobę, a że efektywność gówniana – no cóż, ale za to przełożony ma się na kim odstresować. Może przydałaby się ustawia pozwalająca pracodawcy wystawić odchodzącemu pracownikowi rachunek (abstrahując, że np w bankach są powszechne lojalki, wiążące cię z pracodawcą przez kilka miesięcy, pod rygorem opłaty za szkolenie). – w końcu też się czegoś pewnie nauczyli, chociażby niewolniczej pracy ;).
Rąsia, cieszę się z Twojego komentarza! Sama miałam wielu wuefistów, ale w pamięć zapadło mi dwóch – pan Grzesio Lipski, który był wspaniałym nauczycielem dla wszystkich dzieci, i mniej i bardziej wysportowanych. Traktował wszystkich po równo. I facet, którego z imienia i nazwiska nie wymienię, ale który pił w pracy i oglądał dziewczęce tyłki podczas gimnastyki.
Ale dla takich nauczycieli jak Lipski chciało mi się chodzić do szkoły. A na szczęście w podstawówce miałam w większości samych wspaniałych nauczycieli.
Trener musi być wybitnym kretynem. Dużo lepszą rzeczą, zamiast gnojenia przy użyciu wulgaryzmów, jest obrócenie „występku” lub pomyłki ucznia w śmiech (przy jednoczesnej reprymendzie). U mnie w liceum przez 3 lata mieliśmy wf z Panem Marcinem Włodarczykiem – dla nas był to „Włodar”. Dla mnie był to taki dobry sierżant, który czyjeś głupstwo, czy nieumiejętność najczęściej obracał w żart kompromitujący takie zachowanie. Na co dzień mieliśmy też jego różne teksty. Jeden z wieelu przykładów – kolega odbił piłkę pięścią (przez 3 lata nieprzerwanie rżnęliśmy w siatę), a Włodar na to „Jeremi! Wiesz co się robi jedną ręką? – No nie wiem.. – Kotlety ubija!” no i szło się „do boksu”, lekarska w łapy i na kuckach kilka okrążeń wokół boiska (w sali gimnastycznej, bo na zewnątrz wychodziliśmy nieczęsto). Kiedy Włodar miał gorszy dzień, to po prostu się to czuło i starało go nie wkurzać. Ale generalnie ja wspominam ten wf (a nie jestem jakoś wybitnie uzdolniony fizycznie) bardzo dobrze. Taki „dobry sierżant” jest tak samo potrzebny szeregowym żołnierzom w wojsku, jak „dobry sierżant wuefista” dzieciakom w szkole.
Comments are closed.