Czołgiem!
„Ogień i woda” oraz „Kamień i sól” to dwie części cyku o śmiertelnie niebezpiecznym wyścigu, w którym nastoletnia bohaterka wystartowała, aby uratować brata. Brzmi znajomo?
Zanim przejdę do meritum – dlaczego zdecydowałam się na ten cykl? Po pierwsze, widziałam jak wielu blogerów książkowych polecało książki Scott. Po drugie, książki poleciła mi osoba, której zdanie cenię, słowami „lepsze niż Igrzyska…”. Po trzecie, miałam ochotę na coś lekkiego, szybkiego, niekoniecznie zdrowego. Ot, hamburgera książkowego. Ale wiecie, jak czasem jest z hamburgerami – macie na nie ochotę, a jak już wyjdziecie najedzeni z sieciówki, to zastanawiacie się, czym się tu serio podniecać…
Historia
Jak już wspomniałam, główna bohaterka bierze udział w morderczym wyścigu, aby uratować brata. Główną nagrodą jest lek, niedostępny dla zwykłych ludzi, który pozwoli przeżyć śmiertelnie choremu chłopcu. Kiedy główna bohaterka, Tella, dostaje ofertę udziału, tak naprawdę nie wie, na czym cały ów wyścig polega. Nasza zaczytująca się w Vogue nastolatka opuszcza swój różowy i, ekhu, modowo – lajfstajlowy świat, aby samochodem rodziców dotrzeć na linię startu. W trakcie wyścigu zmierza się z czarnym bohaterem – chłopakiem opętanym chorobliwą fascynacją na jej punkcie. W drodze do zwycięstwa pomaga jej długi rząd sidekicków i przystojniak o wyjątkowych oczach i jeszcze bardziej wyjątkowej muskulaturze.
Cykl „Ogień i woda” zatrzymał się na razie na dwóch tomach. Ostatnia książka zakończyła się w sposób sugerujący nadchodzącą część trzecią.
„Igrzyskowe sucharki”
Dużą zaletą obu książek jest ich prostota. Scott pisze nieskomplikowaną historię dla nastolatek, po którą okazjonalnie mogą sięgnąć starsze siostry licealistek. I właśnie tak napisana jest historia Telli. Język jest prosty i, co ważne, nadąża za tempem akcji. Właśnie to szybkie tempo sprawia, że czytelnik nie ma czasu zastanawiać się nad wszystkimi potknięciami młodziutkiej autorki. Tutaj – zupełnie bez ironii – autorce należą się spore brawa. Bardzo sprytnie maskowała niedociągnięcia i braki w warsztacie, niczym słodka studentka I roku akademii muzycznej. Oczywiście złośliwcy nie obejdą się bez parsknięcia śmiechem w przypadku, jak ja to nazywam, igrzyskowych sucharków.
Czym są igrzyskowe sucharki? Ano, to wszystkie zbyt patetyczne i nazbyt sztuczne wtrącenia narratora, które miały spełniać rolę wytłumaczenia nienawiści bohatera do głównego nemezis – twórców niesprawiedliwego systemu. O ile Suzanne Collins udało się bardzo dobrze przedstawić szereg emocji towarzyszących Katniss (z tego, co pamiętam – mój odbiór książki po 5 latach może być zgoła inny), to w większości typowych dystopijnych historii dla nastolatek (i wielbicieli Mary Sue) autorzy nie znają granic. I tak, o ile „Ogień i woda” posiadały takich sucharków niewiele i nie zaburzały one odbioru prostej acz przyjemnej historii, tak drugi tom wydaje się być napisany przez zupełnie inną osobę.
„Kamień i sól” to książka najeżona zwrotami w stylu ,,kiedy śpiewa, jego słowa rozkwitają niczym róża ku słońcu” (s. 116). Jakkolwiek pierwsza część była – mimo wszystko – pełna akcji, tak druga dryfuje ku banalnemu romansowi. W Kamieniu… autorka nie tylko pozwala sobie na coraz gorszy i płytszy język, ale pozwala też wątkowi romansowemu na zawładnięcie całą historią. Jak nie trudno się domyśleć, z dużą szkodą dla całej historii.
Tella M. Sue
Główna bohaterka, Tella, to typowa Mary Sue. Denerwująca, głupiutka, której przebłyski inteligencji zdarzają się właśnie wtedy, gdy nadciąga najgorsze niebezpieczeństwo – np. o tym, że jest świetną biegaczką, dowiadujemy się dopiero w połowie II tomu.
Tella to dziewczyna, która w trudnych chwilach nie koncentruje się na najważniejszym – życiu jej brata – ale która „ładuje baterie” wspomnieniami przechadzek po galeriach z koktajlem w ręku. Jej miłość do brata czy rodziców również stoi pod wielkim znakiem zapytania – brata wspomina jedynie w „uroczych” wspomnieniach, kiedy robili sobie złośliwe dowcipy. O samych rodzicach Telli i jej życiu prywatnym wiemy niewiele – ponoć miała przyjaciółki, ponoć kocha rodziców, ale praktycznie o nich nie myśli.
Oczywiście bohaterce zdarzają jej się przebłyski w postaci zabawnych obserwacji, jak np. ,,Cotton patrzy na mnie w sposób, którego nie jestem w stanie określić. Może chce mnie zabić, może chce nam kupić bransoletki przyjaźni”. Jednak podsumowując, autorka stworzyła mocno denerwującą i nierówną postać. Jej najbardziej autentyczne uczucia to te żywione do jej Pandory – małego liska, który ma za zadanie pomóc jej ukończyć wyścig.
Igrzyska „Igrzyskom…” nierówne
Bardzo lubię w literaturze wszelkie elementy reality show, konkursu czy wyścigu właśnie. Konkurencja, rywalizacja „na śmierć i życie”, schematy łamania psychiki człowieka – co zrobisz, aby wygrać – a z drugiej strony chorobliwa przyjemność widzów czerpana z oglądania krwawego show to właśnie elementy, dla których kochamy tego rodzaju fabuły. Korzystają na tym autorzy i wydawcy, produkując rzeszę igrzysko podobnych historii, choć wiadomo że „Igrzyska śmierci” to przecież nie pierwszy tytuł, grający tę melodię, a po prostu udana konstrukcja. Niestety, kiepski drugi tom przesądza o nieudanej próbie Scott na tym polu. Możliwe, że jeśli zdecyduje się napisać tom trzeci, będzie on znacznie lepszy. Oby!
Ave