Czołem!
Uwielbiam czerwiec. Zaczyna się Dniem Dziecka (zawsze świętuję, no matter what), w połowie miesiąca są moje urodziny, a pod koniec zazwyczaj zaczynały się wakacje. Dla kilkunastoletniego nerda był to też sygnał, że należy zintensyfikować korzystanie z biblioteki szkolnej. W czerwcu to był szał – zaraz trzeba rozliczać kartę, a tu jeszcze tyle książek do przeczytania!
O bibliotece w mojej podstawówce wspomniałam już w kilku innych tekstach . Uwielbiałam „książki, których nikt nie chce”. Pochłaniałam i Centkiewiczów, i Szklarskiego, i Bahdaja (kocham po dziś dzień). No i oczywiście Niziurskiego. Czytałam książki o Indianach na przemian z J.K.Rowling. To nazwiska, które dzisiejszym trzynasto – , czternasto – i piętnastolatkom nic nie mówią. A szkoda, bo to najwyższa klasa polskiej literatury przygodowej.
Czytałam kiedyś książkę, w której bohaterowie czytali książkę tak dobrą, że przezywali ją wraz z bohaterem – jeśli bohater był głodny, czytelnik też zaczynał czuć głód. Jeśli miał odmrożenia i cierpiał na zapalenie płuc, czytelnik od razu łapał grypę… i taka jest najnowsza książka Patykiewicza. Jeśli więc chcecie poczuć arktyczny powiew podczas smażenia na plaży, weźcie ze sobą „Dopóki nie zgasną gwiazdy”. To idealna książka na wakacje.
Patykiewicz nie jest mi obcy. Już w „Odmieńcu” pokazał, że potrafi skonstruować wciągającą historię przygodową z typowym dla klasyki literatury młodzieżowej morałem. Taka jest również najnowsza premiera wydawnictwa SQN. To wciągająca historia o chłopcu, który staje się mężczyzną. Dziecku, które staje się myśliwym.
Rodzinna miejscowość Kacpra położona jest w cieniu lodowców, otoczona arktycznym pustkowiem. Panuje tam tradycja i zabobon, jedynymi wyedukowanymi mieszkańcami (jak na możliwości świata postapokaliptycznego) są ksiądz i sygnalista. Podział ról w osadzie jest tradycyjny – mężczyźni polują, kobiety gotują. Małżeństwa często ustala się „po słowie”, nawet jeszcze gdy narzeczeni mają po kilka lat. Ten mocno wyidealizowany obraz tradycyjnej wspólnoty nie wziął się znikąd. Patykiewicz inspirował się relacjami Centkiewiczów i innych polskich reporterów, którzy badali bieguny. Kreacja bohatera zbiorowego jest więc mieszanką wyobrażeń na temat współczesnej, tradycyjnej wiejskiej rodziny (zabobony myśliwych vs wierność religii chrześcijańskiej) oraz reportaży dotyczących plemion północnego bieguna.
Niektórym czytelnikom może przeszkadzać ta – jak to określił R. Silverberg w swoich felietonach – typowa historia „o chłopcu, który zdobył dziewczynę”*. Ja jednak czytałam DNZG jak reportaże Centkiewicza – w roli obserwatora obcej kultury. Nie oznacza to, że książkę czyta się bez emocji. Wręcz przeciwnie, świat przedstawiony poznajemy razem z głównym bohaterem, którego podniecenie związane z „wchodzeniem w świat dorosłych myśliwych” udziela się również czytelnikowi. Odkrywanie świata z Kacprem faktycznie przypomina historie eskimoskich myśliwych czy też legendy o północnych tricksterach. To bardzo żywa, wciągająca proza.
Starzy fani postapo również się nie zawiodą. Świat przedstawiony jest skonstruowany w taki sposób, że każdy znajdzie coś dla siebie. Mnie zafascynowali sygnaliści i cały system porozumiewania się pomiędzy osadami. Kogoś innego najbardziej zaciekawią gońcy, kogoś – hierarchia panująca w osadzie. To książka zupełnie inna od typowych postapokaliptycznych tytułów, pojawiających się ostatnio na półkach księgarń. Jeżeli szukacie powiewu świeżości w polskiej postapokalipsie, niepowtarzalnego uniwersum, to książka dla was.
Oryginalny świat, oparty na ciekawym założeniu i wątkach biblijnej apokalipsy, cechy typowej powieści drogi i niepowtarzalny klimat – to elementy, dla których warto mieć DNZG na swojej półce.
Ave!
* W oryginale jest chłopiec, który poznał dziewczynę, ewentualne dziewczyna, która poznała chłopca J