[singlepic id=491 w=320 h=240 float=left]Czołem!
O planach wydania „Ślepej plamy” Wiktora Noczkina (lub też: Wiktor Isyemini ) dowiedziałam się na Polconie 2013. Michał Gołkowski, wtedy słodka autorska świeżynka w mundurze, ledwie po wydaniu „Ołowianego świtu”, opowiadał podczas prelekcji o planach wprowadzenia literackiej serii S.T.A.L.K.E.R. na rynek polski. Pamiętam, że z emocji trochę go wtedy pocisnęłam, czemu tak długo musieliśmy czekać na tłumaczenie, he he he*.
Noczkin to Ukrainiec rodem z Charkowa – obecnie mieszka w niemieckiej Kolonii, gdzie przeprowadził się wraz z rodziną z powodu choroby córki. Wydaje głównie po rosyjsku i głównie fantasy – choć w naszym pięknym kraju jest znany jedynie z serii S.T.A.L.K.E.R. Mam nadzieję, że to się zmieni i jego fantasy jednak pojawi się na polskim rynku. Z serii S.T.A.L.K.E.R. wydał jak na razie 3 powieści – „Ślepą plamę”, „Czerep mutanta” (polska premiera już za chwilę, 18 lipca) i „Łańcuch pokarmowy” (nie wydany jeszcze w Polsce). Dzisiaj prezentuję Wam moją recenzję „Ślepej plamy”.
Mam już „Czerep mutanta” – specjalny przedpremierowy egzemplarz dla patrona medialnego – i czuję, jak łezka kręci się w oku. Czeka mnie kolejna przygoda ze Ślepym i Kostikiem… Ale póki to nastąpi, muszę Wam powiedzieć „na chłodno”, jak się sprawy mają ze „Ślepą…”. Oficjalnie, obiektywnie, szczerze – ale nie obiecuję, że bez cukru. Fakt, jestem patronem medialnym „Ślepej plamy”, ale ja po prostu uwielbiam tę książkę!
Pierwsza rzecz – okładka z grafiką zaimplementowaną z książki Zoricza i Wołodina. Rosyjskie miały w sobie ckliwą nutkę opowieści o „biednych terminatorach z Zony”. Dominowały zgaszone zielenie, miękkie okładki wyglądały jak kieszonkowe serie amerykańskich powieści sensacyjnych z lat 90. Okładka z Fabrycznej Zony kojarzy mi się zbytnio z Gołkowskim – no spójrzcie na twarz tego typa z nożem! Wiem, że grafika jest stara, ale jakoś jak patrzę na bohatera okładki, to nie widzę Ślepego, tylko Gołkowskiego próbującego zamordować van de Meera… Jak mówią Amerykanie, what the fuck?! Liczę na jakieś wznowienie z van de Meerem w pomarańczowym stroju chemika na okładce, bo w końcu to on jest głównym bohaterem historii…
[singlepic id=492 w=320 h=240 float=left]Teoretycznie głównym bohaterem jest Ślepy – stalker ujmujący swoim podejściem do życia. Ślepy nie jest pierdołowaty, nie jest też tchórzem – na tle „terminatorów” Zony wypada po prostu blado. Myśli racjonalnie, może jest zbyt ostrożny i czasem zbyt przestraszony możliwością śmierci gdzieś w trakcie wędrówki. Ślepy przejmuje się losem swoich kompanów i swojej misji, często wspomina daleką rodzinę pozostawioną na Dużej Ziemi – czytając książkę miałam wrażenie, że bohater ucieka przed swoją rodziną w 30Hę. Nie dlatego, że jej nie kocha, ale dlatego że boi się.. czego? Zobowiązania? Zwykłego nudnego życia? Nie przeszkadza mu to jednak wciąż wracać myślami do kuzynki (która ewidentnie czuje do niego miętę) i podsyłać stałych sumek rodzinie. Podsumowując, Ślepy to po prostu „w porządku facet”.
Nie oszukujmy się – przez pierwsze 50 stron będziecie się nudzić i zastanawiać, czy nie odrzucić książki w kąt. Naprawdę, na początku nic się nie dzieje. Ślepy siedzi i myśli, poznajemy go jako trochę rozleniwionego i znudzonego stalkera. Wydaje się trochę nie pasować do Zony – jest zbyt spokojny, czasami flegmatyczny – tylko z alkoholem nadąża za innymi. Zarówno jego znajomi stalkerzy, jak i czytelnicy zastanawiają się, kiedy w końcu Ślepy z nożem w zębach przecwałuje po Zonie na kabanie, mordując czarnobylce i bandytów strzałami ze swojej charyzmy. Spokojnie – poczekajcie do historii z drzewem.
Historia z drzewem nie jest niczym szczególnym – ot, bohater poznał już van de Meera i czas na pierwszą nudną wyprawę. Naukowiec siedzi na swoistej ambonie (kilka desek na drzewie) i stara się zmierzyć fale psioniczne chordy ślepych psów. Tłumaczy też jakieś nudne i zawiłe teorie dotyczące swoich badań. Po tej krótkiej wycieczce bohaterowie wracają do baru i… zaczyna się misja! Jednak nie będzie nudnego łażenia blisko granicy i mierzenia fal pudełkiem ze świecącą lampką. Będzie nawalanka.
Na zdjęciu: autor Wiktor Noczkin, Michał Gołkowski (tłumacz, odpowiedzialny za powstanie serii STALKER w Polsce), ekipa Post – Apokalipsy Polskiej (w tym ja) oraz ekipa Fabryki Słów.
Naprawdę, poczekajcie do tego momentu. Wiem, że rozwlekły i nudny początek odrzuca od książki. Ale reszta tej historii warta jest przeczekania – obiecuję, że przywiążecie się do bohaterów, polubicie ich, będziecie im kibicować. Bo ci stalkerzy są tacy jak my. Może zona ich wyćwiczyła i lepiej posługują się bronią, mają większa wiedzę o survivalu, ale są po prostu ludzcy. Dlatego też książka jest trochę żartem ze „stalkerów – terminatorów”, występujących w większości serii rosyjskiej.
Postać Ślepego została świetnie skonstruowana – jego osobowość i tryb narracji sprawia, że nie ma się problemu z identyfikowaniem z bohaterem. Podobnie z kreacją dwójki pozostałych bohaterów pierwszoplanowych autor poradził sobie znakomicie. Jak już wspomniałam, głównym bohaterem jest Dietrich. Dietrich van de Meer to naukowiec, który udał się do Zony jako pracownik niemalże sekciarskiej organizacji, szukającej w 30Hie dowodów na boską interwencję. Zlecenie ma być ratunkiem finansowym dla rodziny naukowca, który – jak się okazuje – jest śmiertelnie chory. Facet jest niezwykle ujmujący w całym swoim „bydlęctwie”. To niby dobry kompan, niby w porządku facet, który rozczula swoją słabą głową i niemieckim akcentem. Jednak ma łeb na karku i odwróconą psychologią cynicznie wymusza na swoim przewodniku zmianę trasy na trudniejszą, najeżoną większą ilością niebezpieczeństw. Po prostu „bydlę z pana, van de Meer”. Większość przemyśleń Ślepego kręci się wokół Dietricha – widać, że darzy go rosnącą sympatią i wspólna przygoda w Zonie jest punktem zwrotnym w ich życiu. Właśnie dlatego uważam, że Dietrich – wokół którego kręcą się myśli narratora i cała fabuła – jest głównym bohaterem książki. Podsumowując, „Ślepa plama” to historia o powstaniu męskiej przyjaźni – i dlatego tak dobrze się ją czyta.
Pisząc recenzję „Ślepej …” nie mogę nie napisać o moim wymarzonym, ukochanym, wspaniałym, romantycznym terminatorze. Czyli o Tarasie Kostikowie, zwanym potocznie Kostikiem. Kostik nosi skórzany płaszcz (a jak!), jest totalnym bad – assem (co sam Ślepy często podkreśla w narracji) a przy tym jest ogromnie rozczulający. Jego nawyk do znajdowania różnych śmieci – kapsli, papierków, żelaza – i doszukiwania się w nich artefaktów nie tylko sprawia, że kocham go całym sercem jak Najmana w Balladzie, ale także nadaje realizmu jego postaci. W końcu nawet taki ideał jak Kostik ma wady.
Pozostało mi czekać na decyzję co do wydania „Łańcucha pokarmowego” – trzeciej książki Noczkina z uniwersum – oraz tytułów autorstwa Lewickiego. Poza tym mam cichą nadzieję, że w Polsce zostanie wydany „Dezerter” Aleksjeja Stepanowa i… „Kanikuły w 30HE”. Choć ten drugi tytuł traktuję jako żart. W końcu kto by nie kupił książki – trolla? 😉
Ave!
*Na rynku rosyjskojęzycznym, „Ślepa plama” ukazała się już w 2009 r.
6 thoughts on “За кордон – recenzja „Ślepej plamy” Wiktora Noczkina”
Czołem.
Myślę, że gdyby Noczkin skupił się tylko na opisywaniu Zony z gry, książka pozozstałaby fanfickiem. ŚP mogą czytać nawet osoby spoza universum – właśnie dlatego, że Noczkin nie pisze tylko po to, by upchnąc jak najwięcej wiedzy o Zonie.
Nom.
Nie zmienia to faktu, że czytanie Noczkina to mało interesujące zajęcie. Brnięcie przez kolejne strony książki jest jak przepychanie kibla butelką oleju silnikowego. To jest cholernie trudne zadanie, na dodatek bardzo nieprzyjemne. Na dodatek tłumaczenie zrobiło swoje, wprowadzenie bandosów kabanosów i innych nowych słówek było jak przeniesienie produkcji WSK poza Świdnik, czyli gwóźdź do trumny. Ciągłe gadanie Ślepego o van de merże jakoby ten był bydlęciem, zaczęło irytować mnie po trzecim razie. Czyżby Ślepy był tak bardzo ograniczonym człowiekiem, że nie potrafił używać innych słów? Nigdy nie słyszałem o tym, by kiedykolwiek komuś daltonizm rzucił się na cały mózg. Motyw ze dzbankiem to kupa i metr mułu, jeżeli Noczkin w czerepie (w ogóle co to za nazwa?) dowalił kolejny taki fragment, dawno zaschłe owsiki w tyłkach zmumifikowanych faraonów wrócą do świata żywych, by nieść zniszczenie pokoleniom kanbanów. A właśnie, jeżeli już w polskim wydawnictwie Stalkera pojawiają się te badziewne zwroty, bardzo proszę, niech ograniczą się do książek Meesha, gdyż rozprzestrzenianie tej zarazy na inne tytuły powoduje, że z automatu są obrzucone warstwą rzadkiej kupy schorowanego psa po boleriozie. Jednak nawet skaza w postaci radosnego słowotwórstwa w tłumaczeniu nie potrafi zasłonić reszty badziewia wylewającego się z książki. Autor najwyraźniej dostawał niedotlenienia mózgu od swojej fajki ze sklejki, gdy pisał ten nudny tekst. Jeżeli poszukuję książki na bardzo niskim poziomie, z pewnością nie wydaję tylu pieniędzy. A tak przy okazji. Mogę liczyć na zwrot pieniędzy, czy już za późno i książka ze ślepej plamy ma przeistoczyć się w brązową plamę? A może autor książki tak naprawdę grał w Ghost Recon? PDA tutaj posiadają takie bajeranckie funkcje w postaci śledzenia postaci, że zaraz myślałem, iż gdzieś zza winkla wyskoczy oddział Duchów z Mitchellem na czele. Równie dobrze to ja mogę sobie wejść na stalker.pl i poczytać ciekawe opowiadania (pozdrawiam Gizba) za DARMO zamiast wydawać 30 parę złotych na coś, co nie jest warte nawet pomyj wylewanych do wiadra pod moim zlewem. Ba! Skórki od bananów, wylewane resztki zupy, obierki ziemniaków… to wszystko ma znacznie bogatszą i ciekawszą historię niż grupa pana ze ślepej uliczki w uniwersum Stalkera. Jeżeli stwierdzenie Meesha jakoby wymiociny Noczkina były jednymi z najlepszych (a może lepszych? wybacz, nie pamiętam) w uniwersum Stalkera, najlepiej nie wydawajcie tego syfu, nie zawracajcie gitary. Jak chcę poczytać pierdoły, daję pijanemu długopis do kartki i patrzę jak ten powolutku składa… znacznie lepszą historię niż perypetie widzącego inaczej sztaklera. Z resztą, co to za stalker, który co jakiś czas wraca sobie do wygodnego hotelu, by potem wypoczętym lecieć dalej po łąkach, które z prawdziwą zoną mają wspólnego tyle co murzyni z postępem technologicznym?
P.S. Sprzedam WSK M06B3 rocznik 1981. Na chodzie, brak dokumentów. Motocykl jest cały w oryginale, przebieg 13020km, cena 750zł do uzgodnienia.
Nockzin jest 100 razy lepszy od Meesha. Sorry bro.
przecwałuje po Zonie na kabanie, mordując czarnobylce :TM:
Co to ma oznaczać, bo nie rozumiem tych słówek?
Według mnie ta książka jest tak cienka, że wprost żałuję tych 30 paru złociszy na nią wydanych. Wolałbym dokupić sobie zapasową dętkę do komara niż przywlec ten syf ponownie do domu. Ślepy powtarza się jak karabinek na strzelnicy, van de Meer znudził mnie szybciej niż sygnał UVB-76, a Kostik został wprost zniszczony przez zruszczone napisy jego kwestii. Z tego też powodu całą masę jego kwestii pozostawiłem nierozgryzioną przeze mnie. Mój znajom Andriej (rodowity Rosjanin z Nowosybirska) też tego nie rozgryzł i skwitował to jednym „gowno” (ostatni raz uczę go polskich słów). Na dodatek Noczkin chyba nie grał w Stalkera, bo bardzo często (pomimo grania w tę grę od 2007) nie mogłem zorientować się, gdzie ci imbecyle się udają. Czy są jeszcze na Wysypisku w jakichś magicznych dolinkach, przekroczyli może już granicę z Doliną Mroku, a ten hotel to już całkiem abstrakcja. Przez chwilę kojarzyło mi się z lokacją Korpus Pokoju, ale wątpię, by Noczkin miał pojęcie, że coś takiego w kanonie gier istniało. Jedynym dość ciekawym fragmentem było spotkanie z burerami, ten dzbanek czy inny baniak (samowar może?) w egzoszkielecie był tak nudny i przewidywalny, że aż ziewnąłem. Nie polecam, nie polecam, nie polecam, dziękuję, dobranoc. Ostatnia kupiona przeze mnie książka z szyldu tego pana.
Wave, weź głęboki wdech.
Kostik nie jest „zruszczony”, tylko po ukraińsku gada. Jak to pokazałeś Rosjaninowi, to tak jakbyś poprosił Polaka, żeby rozgryzł czeski napisany cyrylicą. Zastanów się plz zanim coś jeszcze głupszego napiszesz.
Książka to nie gra – tyle w temacie topografii.
Przecież Noczkin napisał swoją książkę, gdyż był na „fali” Cienia Czarnobyla, czyż nie? Więc albo grał nieuważnie, albo nawet nie przykładał wagi do tego, by rozeznać czytelnika w miejscu wydarzeń. Spójrzmy prawdzie w oczy, wzorujesz obszar działań na czymś (w tym przypadku gra), więc wypada to dobrze opisać.
Ukraiński nie ukraiński, mogli nie stosować takiego durnego zabiegu i każdy przynajmniej zrozumiałby, o co chodzi bohaterowi. Powątpiewam w to, by każdy znał ukraiński. Już nawet napisanie tego cyrylicą byłoby lepsze.
Comments are closed.