Czołem!
Dzisiaj rozpoczynam cykl wieczornych opowiadań Wampira, czyli Piątek z Wampirem! Mam nadzieję, że ta cotygodniowa dawka wampirzej prozy będzie krwistym – ale smacznym – kąskiem. Mamy okazję do przyjrzenia się procesowi rodzenia się autorskiej świadomości, ponieważ Wasze uwagi na pewno w jakiś sposób pokierują Wampira na drodze literackiej. Liczę też na Waszą pomoc w kontekście warsztatu – opowiadania Wampira są oczywiście redagowane przed publikacją, jednak pewne czerstwe i niedoprawione składowe wampirzej strawy pozostawiamy specjalnie, ku nauce.Większa część publikscjio, oczywiście, fantastyka.
Najaktywniejsi komentatorzy, którzy będą służyć realną radą, mogą liczyć na naszą szczerą wdzięczność oraz być może małą niespodziankę 😉
Leżę na dachu i obserwuję. Jego sylwetka pojawia się w ciasnym obszarze, który widzę przez celownik optyczny karabinku snajperskiego. Nie patrzę bezpośrednio na niego, bo nawet niektórzy ludzie mają coś w typie szóstego zmysłu, który podpowiada im gdy ktoś na nich patrzy, a co dopiero wampiry. My mamy dużo lepsze zdolności parapsychiczne, więc dużo łatwiej jest nam wyczuć gdy ktoś ma w stosunku do nas złe zamiary, ale trzeba być wtedy skupionym na swoim otoczeniu. A ja byłem daleko, umiałem ukryć swoje myśli. Nie na długi czas bo to bardzo męczące i osłabia koncentrację ale działa. A karabiny i maszyny nie mają zamiarów.. Tak jak ładunek wybuchowy. Ta gnida, którą właśnie widzę wysadziła tak trzech moich Braci, gdy po raz pierwszy został wezwany na rozmowę do siedziby Klanu. Kiedy mam pewność, że to osoba której szukam, kładę palec na spuście. Miękko zginam palec i czuję kopnięcie kolby w ramię. Mój wampirzy słuch bez problemu wyłapuje z mieszanki odgłosów miasta odgłos wystrzału, bardzo ładnie wyciszony przez ponad piętnastocentymetrowy tłumik zamocowany na końcu lufy. Ręka bezwiednie łapie za rączkę zamka i szybko ładuje kolejny pocisk.
Od razu jestem gotowy do następnego strzału, ale drugi strzał jest niepotrzebny. Pierwszy pocisk trafił dokładnie w cel. Około trzystu metrów ode mnie, na chodniku leży ludzka sylwetka. To nie jest człowiek. W Klanie Cieni nie ma miejsca na nieposłuszeństwo. Moja ofiara, która właśnie karmi trawnik swoją krwią, niestety miała inne zdanie.
Jestem Egzekutorem na usługach głowy naszego Klanu – jej prawo jest prawem, którego muszą przestrzegać wszyscy członkowie wampirzej wspólnoty. To ona mnie zmieniła, więc winien jej jestem posłuszeństwo. Dzięki niej mój czas reakcji uległ znacznemu skróceniu, mięśnie nabrały niemal nadludzkiej siły a kły stały się ostre jak u żadnego zwierzęcia. Nie łudźcie się – życie wampira nie jest takie, jak pokazują w filmach. Młode dziewczyny, które marzą o poznaniu przedstawiciela mojego gatunku, mogą być bardzo zawiedzione, kiedy spotkanie nie kończy się romantycznym spacerem przy świetle Księżyca, obietnicą miłości na wieczność i bezbolesną zamianą w jedną z nas. Zawiedzione, bo takie spotkania zwykle kończą się posiłkiem, a jak wiadomo seksu z jedzeniem się nie łączy, tym bardziej jeżeli jest się wampirem.
Po pierwsze, moja ulubiona krew to ta spokojna, dojrzała i zdrowa – żadnych hurtowych ilości hormonów i innych tego typu rzeczy. Po drugie, ale chyba najważniejsze – zamiana nie jest romantyczna i bezbolesna. Wręcz przeciwnie, najpierw musisz zostać ugryziony- a już to jest ból, którego nie można porównać do niczego. Przy bezbolesnym ugryzieniu szansa na prawidłowy przebieg rytuału przemiany jest nikła. Sam moment rytuału jest szczególnie bolesny – kładą Cię pośrodku wielkiego koła i przywiązują do palików na jego obwodzie. Potem wycinają Ci na skórze symbole Pana Ciemności i zalewają to wszystko twoją upuszczoną uprzednio krwią. Rany rozgrzewają się, krew paruje a Ty czujesz, jakbyś zamieniał się w piec. Potem, jeżeli uda ci się przejść rytuał, trzeba zabić i się pożywić. I to szybko, bo czasu jest mało. Ofiarę należy upolować samemu, co na początku wampirycznej drogi jest bardzo trudne. Musisz pić dość regularnie, ale z wiekiem wampiryzm staje się mniej surowy i można wytrzymać trochę dłużej, bo Głód nie oznacza wtedy nieodwołalnego końca, a jedynie nadchodzące spazmy bólu.
Składam broń, zarzucam kurtkę i zeskakuję z dachu. Ląduję tuż koło śmietników. Wybrałem miejsce, gdzie nikt raczej nie zwróci na mnie uwagi – z trzech stron otaczają mnie wysokie budynki. Jedyne widne miejsce jest częściowo zasłonięte śmietnikami – a ja spadałem bezszelestnie, hamując się telekinezą. Tylko dzięki temu nie wbiłem się w asfalt po szyję, lecz miękko wylądowałem na obu nogach. Życie w metropolii, gdzie większością mieszkańców są ludzie, nie jest wygodne dla wampira. Tyle zalet gatunku trzeba ukrywać!
Wracam przez jedną z gorszych dzielnic w tym mieście. Ale dziwnym zbiegiem okoliczności ją lubię. Między innymi dlatego, że nikt nigdy nie pyta o nikogo, kto tutaj umrze, żadnego złodzieja albo prostytutkę. Nawet jeżeli znajdzie się któreś z nich na środku parku, a jedyne rany to dwa małe nakłucia na szyi. Policjanci nawet tu nie chodzą. Tyle jest tu gangów, że sprawiedliwość wymierza się w gruncie rzeczy sama. Kiedy jestem w połowie drogi, zza drzewa wyskakuje na mnie jakiś młody facet, około 20 lat, z rozbieganym spojrzeniem i pokaźnych rozmiarów nożem w łapskach. Kiwam tylko głową z politowaniem i zmieniając się w rozmazaną smugę podbiegam do niego, wyszarpuję mu kosę z rąk i rzucam go na trawnik. Przeleciał dobre cztery metry i całkiem ładnie gruchnął o ziemię. Może to go w końcu nauczy respektu do nieznajomych. Nie powinno go to zabić, ale nawet jeżeli to nie zamierzam po nim płakać.
Wróciłem szybko do jednorodzinnego domku na przedmieściach. Nie wygląda na siedzibę głowy Klanu. Ot, taki zwykły, dwupiętrowy domek z dachem krytym czerwoną blachą. Nie wyróżnia się żadnym specjalnym stylem architektonicznym. Otworzyłem furtkę swoim kluczem. Gdybym usiłował się tu włamać to albo zdjąłby mnie snajper z okna domu naprzeciwko – rudery, gdzie nawet ćpuny boją się chodzić co jest moją zasługą, albo siedzący parę metrów dalej żebrak, nad którym ktoś z naszych sprawuje telepatyczną kontrolę. Po mozolnej przeprawie przez korytarze w końcu staję przed Nią. Pochylam głowę w krótkim ukłonie i rozluźniam mięśnie. Staję w lekkim rozkroku, zakładam ręce za plecy i zdaję treściwą relację w zadania. Jest zadowolona a więc wyjdę stąd żywy.
-Mam dla ciebie inną misję, Dathirze – zwróciła się do mnie moim prawdziwym, wampirzym imieniem. – Będziesz moją osobistą gwardią na przyjęciu, na którym będą głowy wszystkich podległych mi domów.
Podnoszę głowę zszokowany. Nie wierzę, ale tylko przez chwilę. Skoro tak powiedziała to tak będzie. Nie jestem jednak zadowolony. NIENAWIDZĘ polityków, a w ich otoczeniu przyjdzie mi spędzić ładnych parę godzin. Dostaję wytyczne i rozkaz odejścia.
„Szlag! Dlaczego ja? Przecież ma swoją gwardię przyboczną a ja jestem tylko zabójcą…” – przemyka mi przez głowę. – „Garnitur, żadnej długiej broni. Tylko noże i to niewidoczne. Maksymalnie dwa. To nie będzie krótka lista, ani przyjemny wieczór…”
Stawiam się na miejscu punktualnie. Staram się trzymać na uboczu i nie wchodzić w drogę władcom i władczyniom domów podległych mojej Pani. Dla nich zniszczenie mojego życia to mniej niż skinąć palcem. Staję przy drzwiach, tam nikomu nie przeszkadzam i jest w miarę spokojnie…
Nagle huk i odłamki drzwi do których stałem plecami kaleczą moje ciało. Jestem otępiały, czuję ściekająca z mojego ciała krew. Ubranie mam w strzępach a w uszach brzmi nieznośny pisk. Widzę tylko ubrane całkiem na czarno postaci, które wbiegają do pomieszczenia. Gromadzą wszystkich pod ścianę, ja jednak nadal leżę tam gdzie powalił mnie wybuch. Dopiero kiedy wszyscy politycy zostali stłoczeni pod zajmującym całą ścianę lustrem pod przeciwległą ode mnie ścianą, dwóch ludzi wywlekło mnie z kąta. Zaraz… LUDZIE?! Tak, jestem pewien. Usiłuję wczuć się w ich aurę, lecz nic nie mogę usłyszeć. Wszyscy to ludzie. Włącznie z Panią.
-Ale jak?! – Wydzieram się, ale cios w tył czaszki zamyka mi usta. Wiążą mi ręce za plecami i przystawiają srebrny sztylet do karku. Klękam starając się uniknąć parzącego moje ciało metalu. Kiedy już klęknąłem na podłodze, część z nich wyciąga kamery i aparaty. Jeden z czarno odzianych operatorów podchodzi do mnie. Słyszę dźwięk przeładowywanego pistoletu.
-Oto nadchodzi wasz koniec, pasożyty!! A on będzie pierwszy!- Krzyknął głosem, którego nie powstydziłby się zatwardziały fanatyk religijny. Jego strój przypomina mi moment mojej przemiany. Wtedy tez nie widziałem nic poza mrokiem, a jego ubranie jest po prostu doskonale czarne.
Czuję chłód lufy na potylicy, widzę ich uśmiechnięte twarze. Zaciskam zęby i czuję jak kły kaleczą dziąsła.
”Wybaczcie mi… Zawiodłem Was wszystkich…”
Kliknięcie zwolnionego bezpiecznika.
Ciemność…
Kilka słów od Autora: Rocznik ’96, mieszkam na Mazowszu. Interesuję się wampiryzmem oraz post-apokalipsą. Pisanie to stosunkowo nowe zainteresowanie, ale mam nadzieję kontynuować. Drogi Czytelniku/Czytelniczko, bardzo proszę o pozostawienie pod moim opowiadaniem krótkiej notki. Czy się podobało czy nie, ewentualnie – co mogę poprawić. Bardzo proszę o konstruktywna krytykę i życzę miłej lektury.
[singlepic id=302 w=320 h=240 float=left]
Zdjęcie: Wąpierz
Obróbka zdjęcia: Ashkir
3 thoughts on “Piątek z Wampirem vol. 1”
Widać, że masz dopracowany świat, nawet za dobrze to widać. Fabuła jest tylko pretekstem do opowiedzenia o świecie i protagoniście. Tylko że wszystko wykładasz na ladę (z błędami – człowiek i wampir to „worki wody”, nie wgniotą asfaltu, zamień miejsce lądowania na dach samochodu). Ja, jako czytelnik, nie chcę dowiadywać się z monologu protagonisty o jego super zdolnościach. Chcę je zobaczyć lub samemu się domyślić. Fajny zabieg z patrzeniem przez lunetę, żeby nie powodować niepokoju, ale chwilę potem znów wykład. Tak samo nie opisuj rytuałów, jeżeli nie mają znaczenia dla fabuły lub wpleć go w fabułę. Ja chcę go zobaczyć, nie usłyszeń o nim od bohatera.
Z drugiej strony bardzo jestem ciekaw kim jest zastrzelony? Czemu został zastrzelony? Akurat to ma znaczenie dla historii. Tłumaczysz mi, że był nielojalny, ale ja chcę wiedzieć więcej, jeżeli mam poczuć względem zastrzelonego jakiekolwiek emocje – pozytywne lub negatywne.
Osią fabuły jest konflikt i ten konflikt musi stanowić scopus – centralny element. Mógłbym sobie olać pytanie o motywacje, tło zlecenia, gdyby cały tekst był dłuższy. Wówczas akcję na dachu uznałbym za ekspozycję – przedstawienie bohatera. A tak mam ekspozycję, czekam na fabułę i nagle koniec. Opisałeś świat, świetnie. Jest mięsisty i spójny. Teraz proszę o opowiadanie. Faktyczna fabuła zajmuje może 1/4-1/3 całości tekstu.
P.S. Proponuję wywalić maczowate teksty. Facet kojarzy mi się z moimi świnkami morskimi, które próbują dominować kręcąc pupami i mrucząc.
Dziękuję za konstruktywną krytykę, mam jednak pytanie. Co rozumiesz przez „maczowate teksty”? Chciałbym wiedzieć czego unikać.
Hej,
protagonista jest takim ubertwardzielem, że aż mu testosteron cieknie uszami. Kojarzy mi się z Brudnym Harrym lub Marlowem.
„Kiwam tylko głową z politowaniem i zmieniając się w rozmazaną smugę podbiegam do niego, wyszarpuję mu kosę z rąk i rzucam go na trawnik. Przeleciał dobre cztery metry i całkiem ładnie gruchnął o ziemię. Może to go w końcu nauczy respektu do nieznajomych. Nie powinno go to zabić, ale nawet jeżeli to nie zamierzam po nim płakać.”
Pozdrowienia
Comments are closed.