Konkurs „Stalowe szczury: Błoto”!

Czołem!
Obiecywałam Wam konkurs z okazji okrągłych 800 lajków na oficjalnym profilu bloga. Staram się dotrzymywać wszystkich obietnic i oto jest! Konkurs, w którym do wygrania będzie egzemplarz „Stalowych szczurów” Michała Gołkowskiego.

Michał niejednokrotnie przyznawał, że w WWI fascynowały go mniej lub bardziej szalone projekty różnorakich broni. Czy to rękawica z kolcem, czy wachlarz antygazowy – nie wszystkie weszły w użycie, ale dzięki nim mamy przednią zabawę podczas czytania „Szczurów…”!

Zadanie konkursowe:
Jesteś żołnierzem z najnowszej powieści Michała Gołkowskiego. Nie ważne, czy szeregowym w rozpadających się butach, czy uznanym konstruktorem w galowym mundurze. Opisz, jakiej broni/jakiego wyposażenia używasz lub jaką broń/ wyposażenie zaprojektowałeś.
Liczę na szalone, dziwne, mordercze lub śmieszne pomysły – uwolnijcie swoją kreatywność! Nie opisujcie faktycznych broni/oporządzenia, ale postarajcie się wymyślić swoje własne. Może to będzie maska p-gaz dla kotów bojowych? Albo cichobiegi z filcu do skradania się w okopach?

Odpowiedzi zamieszczajcie w komentarzach do notki. W komentarzu podajcie również swój adres mailowy, abym mogła bez problemu skontaktować się ze zwycięzcą.
Czas trwania: do piątku, do północy. Wyniki ogłoszę w weekend.
Powodzenia!

Jeszcze raz dziękuję za to, że jesteście, czytacie i komentujecie.
Zapraszam także do polubienia mojego FB, jeśli ktoś jeszcze tego nie zrobił, bowiem niektóre konkursy organizuję jedynie przez Facebooka 😉

Ave!

5 komentarzy do „Konkurs „Stalowe szczury: Błoto”!

  1. I na co komu karabiny? Na co bomby? Zabić-to każdy głupi potrafi. Pojmać-mądrzejszy ale nadal byle szeregowy. Sztuka w tym nie zabić, i nie łapać, bo po co żywić wrogów? Dlatego drodzy kompani, zbudowałem transporter prosto do Nicości. Dalekobieżny Unicestwiający Pojazd A-klasy. W skrócie DU…nad nazwą jeszcze pomyślimy. W każdym razie, mój wynalazek przy użyciu promienia, przenosi cel do Nicości, czyli przestrzeni poza wszystkim. Nie ma tam prawdopodobnie tlenu, światła, ani nawet jakichkolwiek kształtów. Człowiek który się tam znajdzie, jednak nie umiera od razu. Uduszenie jest niemożliwe, bo Nicość jest martwa tak jak wszystko w niej. Człowiek choć pozornie żywy i ze świadomością, jest tam martwy tylko jeszcze o tym nie wie, nie ma go już materialnie, namacalnie. Umiera na zawsze ze starości lub przez samobójstwo. W Nicości nie można spotkać kogoś innego, każdy ma swoje, prywatne, bezgraniczne piekło. Dzięki tej maszynce, zlikwidujemy wrogów a nikt nie skaże nas za ludobójstwo…

  2. -Nu, ale na pewno idą? Zapytałem Diuka, czochrając się po czerepie. Popatrzyłem na wyciągniętą z włosów pchłę, i pstryknąłem nią w kierunku ogniska.

    -No, idą. Odpowiedział, co brzmiało jak „nhoo idhaa”, z racji tego, że w gębie miał jeszcze nieprzeżutą pajdę gorzkiego, ciemnego chleba.

    -A to dziwne, zwykle siedzą w okopie i nie idą… Ziewnąłem, zakrywając gębę dłonią.
    Diuk wymamrotał coś niezrozumiałego, mieląc pajdę na wpół przegniłymi zębami.

    -Dobra, no to zaczynamy.

    Zamaszystym ruchem zerwałem podziurawione płótno z działa. Działo jak działo, tyle, że dwanaście luf ma, a każda wielkości sporego talerza. No, ale nie ja to wymyśliłem, ale ja używać muszę. No, i dźwigać też, cholerstwo. I karmić „amunicję”, coby szybko nie zdechła.

    Zerknąłem zza okopu, co poskutkowało dodatkową kulą w czapce. Szybkie, skubańce.

    No, nic to. Pokręciłem korbą, kierując lufy opasłego „działa” ku górze.

    Szybko zerwałem deskę blokującą, na co z wnętrza dobiegło dwanaście niezbyt zadowolonych, szczurzych pisknięć.

    -Pan z wami… Wykonał znak krzyża Diuk.
    -I z duchem, kurna, Twoim. Powiedziałem, i pociągnąłem wajchę.

    Lufy wypaliły. Cicho, zupełnie nie pasując do głośnych, karabinowych wystrzałów frontu. No, ładunek musi być mniejszy, coby zwierzaków w środku nie zabić.

    Kręciłem korbą. Widać było tylko szczurze ciała, wylatujące z końca każdej z luf.

    Wygłodzone gryzonie ze wściekłym spojrzeniem i szczurzym okrzykiem bojowym wbijały się w szeregi przeciwników, porządnie ich gryząc, a tych, którzy upadli na ziemię, praktycznie pożerając na miejscu.

    Kolejne Szczuromioty odezwały się na całej linii okopu.

    -Choliera by was trafiła z tą nowomodną techniką! Podrapał się po zadku jeden z nieznanych mi szeregowych, po czym nacharkał na ziemię.

    A tam, od razu cholera. Zresztą trafić to może co najwyżej tych, co „ze szczura” dostali gangrena, albo inne choróbsko…
    Zresztą nie wiem, medykiem nie jestem. Tylko żołnierzem.

    A tym z przeciwka, to szczur w dupę i błoto do nosa…

  3. Błotnista woda pcha się w dziurawe buty, kule nad okopem przestały już świstać, a wróg usiłuje wziąć nas szturmem. Powolne dudnienie ziemi przemieszane z plaskiem błota zwiastują zbliżającą się wrażą piechotę. Nie najlepszy czas na konstruowanie, ale żołnierza nikt nie pyta o zdanie. Zaczynam więc klasycznie – zardzewiały bagnet Mk II, wyszczerbiony i z porządną dawką tężca. Całkiem solidna broń biologiczna, ale nie działa natychmiast. No, może w zależności gdzie ten bagnet się wetknie. Wariantem jest dodatkowe natarcie go świeżymi jelitami dla przyspieszenia efektów.
    Montuję go na klasycznym karabinku Lee-Enfield No. 4 Mk I. Lufę oplatam skrawkami drutu kolczastego, wszak można zawsze haratać wroga w walce wręcz, a i tu znajdzie się trochę błota, rdzy i zaschniętej krwi dla podniesienia wrażeń. Nie za dużo, żeby nie uszkodzić lufy, która i tak wkrótce może się zużyć.
    To cacko jest dość szybkostrzelne, więc pobrawszy zawczasu większą ilość amunicji zmodyfikowałem ją nieznacznie, wykorzystując sól. Jeśli nie zabiją, ból wywołany solą w ranie chociaż trochę rozproszy przeciwnika.
    Tak, jestem gotowy. I nie spodoba im się to, co zastaną w tym okopie.

  4. Wychyliłem się z okopu obserwując 12 potężnych dział w oddali, które niczym metronom wystrzeliwały pociski w stronę wroga. Czyjego wroga, tego nie wiedziałem, linia frontu tak się popieprzyła, że kilka dni temu IV korpus był zmuszony strzelać z umocnień na przemian w obie strony.

    Nagle poczułem silne szarpnięcie i wylądowałem dupą na glebie, patrząc na ogorzałą twarz sierżanta nad sobą.
    – Chcesz, żeby ci ten durny łeb odstrzelili? Masz tu przydziałową mielonkę i zamówionego płaza, o który prosiłeś – wycharczał, rzucając mi te dobra na kolana.

    Ucieszyłem się jak dziecko. Z mielonką w puszce na wojnie jet problem. Pierwszego dnia w okopie, jeszcze w nowym i pachnącym mundurze, chciałem rozpruć puszkę zwykłym otwieraczem, ale spróbuj to zrobić trzymając jednocześnie karabin i latarkę. Udało się za 10 razem, ale ręce miałem pokaleczone, a połowę mielonki na mundurze. Ledwo się zaczęło, a ja już wyglądałem, jakbym dostał postrzał w brzuch. Dlatego wojsko wyszło na przeciw takim jełopom jak ja i wprowadziło możliwość ubiegania się o przekwalifikowaną żabę bojową.

    Już na początku wojny dowództwo wpadło na pomysł, w jaki sposób uprzykrzyć życie wrogim żołnierzom. Genetycznie modyfikowane żaby z zębami wpuszczano na podmokłych terenach. Ich szczęki były w stanie przegryźć kość i nie raz zdarzało się nam słyszeć przerażające krzyki zaatakowanego zwiadowcy, który podchodząc pod nasze linie wpadł w zasadzkę tych zielonych chuliganów.

    Niekiedy, z powodu starości czy utraty części uzębienia, żabki trzeba było wycofać z frontu i wtedy miały szansę stać się nieodzownym narzędziem w rękach szeregowca, ułatwiając mu dostęp do zamkniętych produktów spożywczych. Moje morale od razu podskoczyło wiedząc, że za plecami mam tak zapobiegliwych i dbających o moje dobro dowódców.

Możliwość komentowania została wyłączona.