Nam jednak udaje się tam dostać… ciekawa anegdota – w drodze natrafiamy na konwój żółtych ciężarówek – w momencie, gdy się do nich zbliżamy celem wyprzedzenia – dozymetr Sergeia leżący na desce rozdzielczej zaczyna najpierw nieśmiało popiskiwać, by po chwili zacząć rozpaczliwie wyć, przy dystansie mniej więcej 20 metrów urządzenie usiłuje zmienić skalę pomiaru, po czym wyłącza się z błędem. Reakcja tego małego urządzenia sprawia, że w diabelskim pędzie wyprzedzamy konwój i na pełnej przepustnicy odskakujemy na znaczną odległość…
„Gorących” tematów w strefie jest nadal sporo – na Burakówce praca nie ustaje od katastrofy – ma tu miejsce jeden z największych w strefie radioaktywnych mogilników. W olbrzymich grobowcach, uszczelnionych gliną, magazynuje się najmocniej napromieniowane materiały, elementy ściągane z obszaru całej strefy. To tutaj zmierzał konwój „świecących”, kanarkowo żółtych ZiŁów.
Na terenie mogilnika – posiadającego własną, odrębną ochronę – dosiada się do nas facet nadzorujący całe to miejsce – wojskowy, w czapce wielkiej jak pokład lotniskowca. Wjeżdżamy na wielką, porośniętą żółtą, wysoką trawą łąkę – wokół nas obszerne pagórki – to właśnie radioaktywne grobowce – jedziemy między nimi przez około 2 kilometry. Na końcu trasy czeka na nas pozostałość kokpitu Hinda, sławnego „latającego czołgu” – za nim znajduje się to, co pozostało z cmentarzyska pojazdów.