Czołem!
Jesień to dla mnie najlepszy czas na poświęcenie uwagi wątkowi zombie w kulturze postapokaliptycznej. Tym bardziej cieszę się, że moja seria wpisów Zombie idzie przez park z 2015 roku, poświęcona serialom zombie, odniosła całkiem niezły sukces. Z okazji powrotu najpopularniejszego serialu o zombie wszech czasów – The Walking Dead – zapraszam do tegorocznej odsłony ZIPP.
Ostrzegam, będą spoilery.
Fandom jest rzeczą piękną
Powrót The Walking Dead z siódmym sezonem niewątpliwe był dużym wydarzeniem w USA. Streamy youtuberów z oglądania premiery oraz kompilacje video z reakcjami na śmierć członków ekipy Ricka zalały amerykański internet. Amerykańscy widzowie czekają jak na szpilkach na kolejne odcinki, a pod względem wielkości fandomu rywalizują z najlepszymi, w tym z fandomem Gry o Tron. Możemy dyskutować i dyskutować, jak bardzo żenujący czy genialny jest serial Żywe Trupy, ale z liczbami dyskutować nie można. Chciałabym, żeby jakikolwiek polski serial miał taką oglądalność i taką rzeszę fanów*.
Niestety, w światku postapo premierowy odcinek przeszedł bez większego echa. Głównie z powodu poziomu serii, który zaczął zawodzić fanów gatunku już w okolicach drugiego/trzeciego sezonu. Na straży trzyma się stara gwardia fanów ze Strefy The Walking Dead, która w Polsce liczy sobie ponad 40 000 zagorzałych fanów. W tym mnie.
Dlaczego to jeszcze oglądasz, kobieto?
To pytanie, które zadaje mi wielu. W tym mój chłopak, dla którego premierowy odcinek siódmego sezonu był… przegadany i nudny. Po latach oglądania TWD, po wielu momentach załamania („Nie, to jest tak złe, mam dosyć”) nadal wiernie go śledzę. Zaczęło mnie to zastanawiać, dlaczego. Czy może to już ta forma rozrywki, jaką dla typowej babci stanowi Klan czy inne Ranczo?
Doszło do mnie, że w tym serialu klika ze sobą kilka ważnych elementów.
Pierwszy i na początku najważniejszy, to poczucie zagrożenia. Serial świetnie bawi się codziennymi emocjami millenialsów prekariatu społeczeństwa pokazując, że niebezpieczeństwo cały czas na nas czyha. Musimy być ciągle w gotowości. Niezapłacone rachunki, nagła choroba, strata mieszkania, wredny szef, bezrobocie, deadliny, niechciane ciąże, płaczące dzieci, prywatne niepowodzenia, rachunek ze szpitala i cioteczki, które znowu się dopytują, kiedy będzie wnusio. Ciągle coś złego może się wydarzyć. Zombie.
Kolejnym elementem są bohaterowie. Ci, których kochamy i ci, których nienawidzimy. TWD wydaje się czerpać z Gry o Tron, w której z kolejnymi odcinkami zaczynamy kochać tych bohaterów, których na początku historii nienawidziliśmy. Niestety, poziom frustracji i irytacji, jaką zapewniają nam bohaterowie TWD, jest o wiele większy.
Wynika to z prostego faktu – bohaterów jest za mało i za wolno rozwijają się w trakcie trwania historii. To dlatego w bodajże czwartym sezonie banda Ricka rozrasta się o połowę – nowi bohaterowie (Sasha, Abraham, Rosita, Eugene) to powiew świeżości. Są jak świąteczne zestawy kosmetyków – opakowanie ma lepiej sprzedać stary produkt. Kiedy spełni swoją rolę, może iść na przemiał. I tak, powoli nowa gwardia Ricka musi iść do wymiany (Abraham, Sasha, Rosita, Eugene i Ta Lesbijka, Której Imienia Nie Pamiętasz).
Żeby widz miał poczucie, że jednak „serial się nie pierdoli”, przy okazji można utopić jednego z najstarszych bohaterów. Na przykład najwierniejszego side kicka, który wydawał się być nieśmiertelny (kryjówka Glenna pod koszem na śmieci).Trzecim elementem jest pogłębiona psychologia bohaterów. Jak wiemy, choć w pierwszym sezonie scenarzyści dawali radę, to od znakomitego odcinka Cherokee Rose jest równia pochyła.
Co uratuje TWD
To, co uratuje całą produkcję, to brak kompromisów, żelazna logika i obudzenie w bohaterach ich najlepszych cech. Lidera Ricka, który nie jest dupkiem i u którego najbardziej przekonujący jest jego instynkt ojcowski. Carla, który DORASTA, tzn. jest coraz mniej irytującym gówniarzem, a jego decyzje są coraz dojrzalsze i świadome („Po prostu to zrób, tato”). Daryla, w którym jest więcej samotnego wilka, niż rickowego podnóżka. I więcej mózgu, niż pokazał to w premierowym odcinku. Maggie, która jako twarda babka z farmy ma zadatki na świetnego lidera, takiego mniej irytującego Ricka w spódnicy. I która chce się teraz zemścić. No i w końcu Carol, która znowu jest koksem.
Bo, powiedzmy sobie szczerze, reszta bohaterów się nie liczy. Nawet Michonne.
Ten serial się nie pierdoli
Tak. To prawda. To serial, który się Tobą bawi. Który potrafi odstrzelić głównego (!) bohatera w połowie pierwszego sezonu. To serial, w którym nikt nie jest bezpieczny.
To Z Nation.
I to właśnie z Z Nation powoli zaczynają czerpać twórcy TWD, którzy zauważyli ogromny potencjał w komiksowości odcinka. Emitowany właśnie sezon, który jest jednym z lepszych sezonów młodszego zombie brata TWD, czerpie garściami z komiksowej (a nawet mangowej) estetyki. Nie boi się pokazywać szaleństwa, karykatury, niemal nierzeczywistych postaci. W TWD też niby to mamy, ale w TWD wszystko musi być wyjaśnione, choćby król Ezekiel z dredami i wielkim tygrysem musi mieć racjonalne wyjaśnienie na to, jak wygląda. W Z Nation wątek taki poprowadzony byłby by zupełnie w innej formie.
Podsumowanie
TWD powinno utrzymywać wyższy poziom inspiracji komiksem. I nie mówię tu o opowiadaniu każdego kadru po kolei, ale o pewnej zabawie z estetyką. Dlatego tak bardzo podoba mi się drugi odcinek sezonu siódmego TWD – Ezekiel z dredami, tygrys i dwór Króla Artura w środku apokalipsy zombie. Fakt, że TWD nie rezygnuje z irracjonalnej komiksowej estetyki, jest godny pochwały (Carol, która jako Strażnik Pogranicza została w domku nieopodal Królestwa).
Scenarzyści powinni również wrócić do podstawowego założeni każdej dobrej fabuły – rozwoju bohaterów. To już nie jest ten moment, w któremu widzowi zrobi się przykro, jeśli umrze bohater drugo czy trzecioplanowy. To ten moment, w którym widz się wścieknie, że umarł ktoś nowy i fajny, a te stare ramole od Ricka wciąż żyją i wkurzają. Serio, czas na rozwój bohaterów. Niech będą fajni again.
Jedno jest pewne. Dzięki sezonowi nr 7 chce się czytać komiks TWD. A dzięki dwóm pierwszym odcinkom serii 7 chce się oglądać ten serial. Przynajmniej do kolejnego odcinka.
Ave
*Ale „Czterej pancerni i pies” to Ty szanuj!
One thought on “Czy The Walking Dead da się jeszcze uratować?”
Ciekawy blog o kulturze, pisany z zaangażowaniem. Warto go przedstawić szerszemu gronu odbiorców, zachęcamy więc do umieszczenia go w naszym serwisie Najlepsze Blogi, najczęściej odwiedzanym rankingu blogów w polskim internecie. Dodając blog do rankingu można go spopularyzować i zyskać nowych czytelników. Serdecznie zapraszamy do rejestracji.
Comments are closed.