Stacja: Nowy Świat

Czołem!

Nowa książka Biedrzyckiego budziła sporo emocji przed premierą. Pojawienie się okładki w sieci było sporym wydarzeniem – Dark Crayon popełnił jedną z najlepszych, jeśli nie najlepsza okładkę w historii serii. Nic więc dziwneg, że fani spodziewali się powrotu Borki. Tymczasem Stacja: Nowy Świat to historia Imperatora, ojca Licznika – jednego z najmilej mi wspominanych bohaterów Kompleksu 7215.

Stacja Bartka Biedrzyckiego to opowieść o tunelach metra, które jednocześnie staje się więzieniem i domem dla ocalałej grupki Warszawiaków. Osoby liczące na eksplorację wymarłego świata rodem z uniwersum Metro 2033 srogo się zawiodą – ale dla mnie nie jest to wada tej książki. Biedrzycki snuje historie swoich bohaterów z dużą świadomością i odpowiedzialnością. Muszę przyznać, że są oni świetnie skonstruowani! Od pierwszych akapitów wzbudzają szacunek, czytelnik im kibicuje – lub na odwrót, antybohaterowie wzbudzają niechęć, wrogość, pogardę czy politowanie. Dobry autor powinien stworzyć intymną sytuację między bohaterem a czytelnikiem – i to się Biedrzyckiemu udaje.

Stację można spokojnie czytać bez znajomości Kompleksu 7215, choć zawiera w sobie kilka potężnych spoilerów. Niestety, muszę się przyczepić konstrukcji książki. Rozumiem chęć wytłumaczenia niektórych wątków czy wzbudzenia pewnych emocji, ale Bartek popełnił kilka błędów. Po pierwsze, moim zdaniem wybrał kiepski fragment na początek książki. Bohaterowie irytują niesamowicie – a nie ma nic gorszego, niż zasugerowanie czytelnikowi, że przez następne 200 stron będzie modlił się do Madonny Tuneli o śmierć dla połowy obsady. Według mnie autor mógł szybciej wprowadzić wątek Generała Groma, który de facto jest jednym z najważniejszych elementów tej historii.
Dopiero po około 100 stronach narracja nabiera tempa, a chronologia niejako upraszcza się. Przez tę niedopracowaną „szkatułkę” książka momentami nudzi i czytanie Stacji wygląda mniej więcej tak: ziewanie – wstrzymany oddech – zieeeew – Jezusie Maryjo i Madonno Tuneli – zzzz… – Boże, nie patrzę!

Biedrzycki to także autor, który przełamuje schemat „kobiety w zonie”. Nie boi się umieszczać kobiet jako ważnych postaci dla fabuły, nie tylko opierając się na konstrukcji „stalker ratuje księżniczkę”. W książce znajdziemy kilka silnych i odważnych przedstawicielek płci okrąglejszej, przedstawicielek różnych profesji i różnych typów kobiety. To jest spory plus serii Kompleks 7215, że w każdym tytule możemy liczyć na kobiecą postać, która nie stanowi wątku romantycznego. Męscy czytelnicy mogą tego nie zauważać, jednak dla babeczek kochających postapo jest to bardzo dużo.

Jestem w grupie osób zawiedzionej faktem, że główną osią fabularną jest walka z Imperium. Może dlatego, że wydarzenia w tunelach tak bardzo przypominają mi parady na 11 listopada w Warszawie (!). Ale głównie dlatego, że autor tak szybko postanowił wyjaśnić niektóre kwestie z Kompleksu, zamiast opowiedzieć dalszy ciąg historii stalkerów z warszawskiego metra. Ma to swój plus –  książka zaostrza apetyt na kontynuację.

Uniwersum zmierza w kierunku snucia historii tuż po Zagładzie. Jaka będzie kolejna książka Biedrzyckiego? Czy skupi się w końcu na kurierach, tak jak marzę o tym od przeczytania Kompleksu 7215? Czego dowiemy się z „Upadłej świątyni” Dominiki Węcławek? Na odpowiedzi musimy poczekać do kolejnej premiery Fabrycznej Zony.

Ave!