Piątek z Wampirem vol.3

[singlepic id=329 w=320 h=240 float=left]Czołgiem!

Dziś kolejne opowiadanie Wampira – tym razem prawdziwa gratka dla fanów uniwersum gry S.T.A.L.K.E.R. Myślę, że to świetna okazja do wczucia się w klimat 30Hy tuż przed niezwykłą imprezą, jaką szykują dla nas ekipy Stlaker.pl i Fabryki Słów…

Jak wiecie, patronuję książce “Drugi brzeg” Michała “Meesha” Gołkowskiego. Już w przyszłą sobotę, z okazji premiery jego książki i dekady serwisu Stalker.pl będziemy “parkować w Zonie“. Wszystkich chętnych do przyłączenia się do świętowania zapraszam 26 kwietnia na godzinę 16:00 do Parking Baru w samym centrum Warszawy. Będziecie mieli okazję do kupienia “Drugiego Brzegu”, otrzymania autografu spod samego taktycznego długopisu Miszy, cyknięcia foty z autorem – ale przede wszystkim do niezapomnianej imprezy z najbardziej hardkorowym fandomem w Polsce, fandomem S.T.A.L.K.E.R.a. Na miejscu będę również ja z ekipą Post – Apokalipsy Polskiej. Przybywajcie!

Ave!

“Czarny wiatr. Cz. 1”

Deszcz bębnił o zardzewiały dach parterowego domku, w którym się schroniłem. Na dobrą sprawę, to gdybym nie słyszał tych uderzeń, to nie wiedziałbym, że pada. Szyby były brudne i jeszcze na dodatek zarośnięte jakimś zielskiem. Chodzenie w nocy po Zonie, a już tym bardziej w deszczu, kiedy ziemia jest rozmiękła i śliska to niezbyt dobry pomysł. Zakląłem cicho. Do starej stacji kolejowej, na której była baza Niebieskich zostało jeszcze chyba półtora kilometra, ale po nocy nie chcę chodzić. Spojrzałem na fosforyzujące w ciemności wskazówki zegarka – jedenasta w nocy. Zazgrzytałem zębami, usiadłem pod ścianą i odetchnąłem głęboko. Z kieszeni wyciągnąłem licznik Geigera i wsłuchałem się w wydobywające się z niego trzaski. Tło w normie więc nie muszę się martwić. Skrzywiłem się lekko kiedy poprawiłem się pod ściana i usiadłem wygodniej. Prawa kostka mnie bolała, pewnie krzywo stanąłem kiedy uciekałem. Przeklęte dziki…

Wyjąłem z kieszeni paczkę wykałaczek i wsunąłem jedną z nich do ust. No cóż, trzeba jakoś to przetrzymać. Na szczęście radiacji nie ma więc przynajmniej mogę tu zostać. Popatrzyłem po pomieszczeniu, w którym przyjdzie mi spędzić noc. Niezbyt wielkie, zabałaganione, wszędzie kurz. Okna, na szczęście wysoko i całe więc nic mi tu nie powinno wleźć. Popatrzyłem przed siebie, na drewniane drzwi którymi tu wszedłem. Trzeba by je czymś zablokować. Rozejrzałem się po pokoju. Jak na złość nic czym mógłbym to zrobić. Westchnąłem po czym podniosłem się z ziemi. Stęknąłem opierając się na prawej nodze. Nie wygląda na skręconą, ale bez przeciwbólowych się nie obejdzie. Zarzuciłem plecak na plecy, a taśmę od Kruka owinąłem wokół prawej ręki. Tu w Strefie trzeba być przygotowanym na wszystko.

Wyszedłem na korytarz i rozejrzałem się. Po mojej prawej były drzwi którymi tu wszedłem, natomiast nie wiedziałem co jest po lewej. Z tego co widziałem było tam tylko jedno pomieszczenie. Skierowałem się więc do niego ostrożnie stawiając kroki. Podszedłem do drzwi, a raczej do miejsca gdzie kiedyś były. Zajrzałem do środka. Pusto. Pomieszczenie wyglądało jak jakaś rupieciarnia, więc przeznaczenia całego budyneczku nie mogłem się domyślić. Obejrzałem je całe w poszukiwaniu czegokolwiek czym, mógłbym zablokować drzwi. Jest. Mocne, metalowe krzesło. Nada się idealnie. Podniosłem je i w tym momencie odsłoniłem klapę w podłodze. Adrenalina od razu uderzyła mi do głowy, a ciało spięło się w oczekiwaniu na atak spod odblokowanej klapy. Nic się nie jednak stało. Odetchnąłem głęboko. Odstawiłem krzesło i spojrzałem na właz. Cholera, przecież teraz tam nie zejdę, a odblokowanej jej przecież nie zostawię. Rozejrzałem się znowu i wzrok mój spoczął na starym fotelu, który do zablokowania drzwi się nie nadawał. Szarpałem się z nim przez dobry kwadrans, ale w końcu udało mi się ustawić go nad klapą. Wziąłem krzesło i nieco tylko spokojniejszy wróciłem do pokoju, w którym miałem spać. Zamknąłem drzwi i przystawiłem klamkę meblem, klinując je jak najbardziej się dało w podłodze. Zdjąłem z siebie oporządzenie i położyłem na ziemi. Potem wyjąłem z plecaka śpiwór i rozłożyłem go. Na szczęście to nie zima, bo byłoby dużo ciężej. Plecak, kamizelkę i Kruka położyłem obok posłania, natomiast sobie zostawiłem pod ręką USP.

Obudziłem się, kiedy na moją twarz padł przytłumiony przez brudne szyby promień światła. Odwróciłem głowę i dopiero wtedy otworzyłem oczy. Złapałem za rękojeść pistoletu, wstałem i rozejrzałem się. Wszystko w porządku. Raczej nikt ani nic mnie w nocy nie odwiedziło. Rozprostowałem kości i rozgrzałem mięśnie. Z kieszeni plecaka wyjąłem plastikową torebkę ze środkami przeciwbólowymi i połknąłem dwie tabletki, popijając je wodą z manierki przytroczonej do kamizelki. Założyłem na siebie wszystko, co przed snem ściągnąłem, odblokowałem drzwi i wyszedłem na korytarz. Zastanawiałem się chwilę, czy nie sprawdzić co jest pod klapą, ale zaniechałem tego pomysłu. Wrócę tu kiedy indziej. Skierowałem się do wyjścia, ale przy drzwiach zatrzymałem się i wsłuchałem dokładnie w odgłosy dobiegające z zewnątrz. Cicho i spokojnie, można wychodzić. Przeszedłem przez framugę, najpierw uważnie rozglądając się przez uchylone drzwi. Tak jak sądziłem, czysto. Od razu po wyjściu swoje kroki skierowałem w stronę starej stacji kolejowej. Nie szedłem wprost na nią, na głupiego. W Zonie nawet do kibla trzeba chodzić ostrożnie. Słyszałem o jakimś facecie, który wlazł w Gwiazdkę, bo uważał, że droga do wychodka powinna być bezpieczna. Nie była…

Po jakimś kilometrze wszedłem do lasku. Nie była to żadna gęstwina, ale i zbyt pusto nie było. Ot, taki sobie, można powiedzieć, zwykły, typowy las. Poniekąd się ucieszyłem, bo od kiedy wejdzie się między drzewa, to do stacji zostaje już w sumie niewiele drogi. Ale mimo dodającej otuchy bliskości bazy, nie rozluźniłem się i nadal rozsądnie stawiałem każdy krok. Ominąłem „Bungee”, która umościła się na skraju ścieżki i kręciła sobie paroma patyczkami i liśćmi w oczekiwaniu na coś, co będzie wystarczająco duże, żeby łatwo było jej to poderwać na trzy-cztery metry w górę i rozerwać na kawałki nagłym wzrostem siły ciążenia. Kiedy wyszedłem z krzaków porastających obie strony drogi, usłyszałem szelest, a zaraz potem coś boleśnie wbiło mi się w plecy. Zastygłem w bezruchu.

– Łapy do góry i ani drgnij, a? – Usłyszałem zachrypnięty głos za plecami. Powoli podniosłem ręce. Unosiły się coraz dalej od kabury pistoletu i wiszącego na pasku Kruka.
– Odwróć się! – Usłyszałem rozkaz, więc niespiesznie obróciłem się tyłem do kierunku, który prowadził mnie do zbawczej stacji. Zakląłem, poruszając jedynie wargami. Mogłem przecież bardziej się wsłuchać albo i mocniej wytężyć wzrok, kiedy oglądałem te krzaki. Na pewno bym coś zauważył. No ale nie zauważyłem, więc pozostaje na razie mieć nadzieję, że będę mógł zrobić to dokładniej następnym razem. O ile doczekam tego następnego razu.
– Czego chcesz? – Spytałem niezbyt uprzejmie, ale lufa AKS-a wbijająca się w koszulę maskującą na wysokości mojego brzucha też nie była przejawem kultury, więc poczułem się usprawiedliwiony.
– Ty Niebieski, łupy u tiebia jość? – Warknął mi w twarz napastnik.

Przyjrzałem się mu uważnie. Nieogolona i niemyta co najmniej od tygodnia twarz, brudny mundur wojsk towarzyszy ze Wschodu i AKS, który jakby trochę mocniej wciskał się w mój brzuch. Spojrzałem mu w oczy. Mówią, że można tam zobaczyć prawdę o człowieku, że to niby zwierciadła duszy, ale akurat w jego oczach nic nie zauważyłem. Znaczy… tylko tyle, że mnie najpewniej zastrzeli.
– Pytałem o coś! Gowori, suka!
– Nie ma. – Powiedziałem zgodnie z prawdą. – Wyszedłem rozeznać się w terenie po ostatniej Wyrzucie. Miałem sprawdzić umiejscowienie anomalii…
– Pakaży, szto na plecach trzymasz! Nu, bystro! – Krzyknął do mnie i cofnął o jeden krok, żebym mógł ściągnąć plecak i pokazać zawartość.
Posłusznie zsunąłem plecak z ramienia, położyłem ją na ziemi i kucnąłem przy niej. Rozpiąłem zamek błyskawiczny, cały czas ukradkiem obserwując bandytę. Kiedy tylko zauważyłem, że opuścił broń, żeby zajrzeć do moich rzeczy, niezauważalnie przeniosłem ciężar ciała na lewą nogę, a prawą szybko wyprostowałem, kopiąc przeciwnika z ukosa pod kolano. Padł na ziemię, wypuszczając karabin z rąk. Skoczyłem na niego i przygwoździłem do ziemi, opierając się całym ciężarem ciała na rękach trzymających jego ramiona. Starał się uderzyć mnie głową w twarz, ale trzymałem dystans więc tylko bezsensownie tłukł w powietrze. Nagłym wypchnięciem bioder udało mu się zrzucić mnie z siebie. Obrócił się i wyciągnął rękę do leżącej dwa kroki od nas broni. Wyszarpałem z kamizelki bagnet i ponownie skoczyłem na niego, wgniatając w glebę. Ale jego ręka już sięgnęła uchwytu broni. Bez wielkiego namysłu, wkładając mnóstwo siły, wbiłem w brudną łapę nóż, przebijając ją na wylot. Bandzior wrzasnął przeraźliwie i cofnął rękę. Walnąłem go mocno rękojeścią w głowę. Nie żeby zabić, ale oszołomić.
– Morda w kubeł, ścierwo! Chyba, że wolisz zobaczyć, jak wygląda twój własny mózg?! -Wysyczałem mu do ucha.

W tym momencie usłyszałem długą i bardzo obrazową wiązankę rosyjskich, ukraińskich i białoruskich przekleństw pod moim adresem, ale w końcu chyba zbrakło mu weny, bo się zamknął. Wolną nogą kopnąłem karabin dalej od nas. Wyjąłem z plecaka zwój drutu i związałem nim zalane krwią ręce za plecami przeciwnika, a potem posadziłem go pod drzewem. Klął pod moim adresem właściwie cały czas. Wziąłem do ręki jego karabin. Widać, że stary i zużyty, ale magazynek jeszcze w nie najgorszym stanie. Bez żenady wsunąłem pojemnik z amunicją do jednej z wielu kieszeni kurtki, a karabin wyrzuciłem w krzaki, wcześniej twardo zaglądając związanemu bandycie w oczy. Wziąłem do ręki jego plecak i wyrzuciłem wszystko na ziemię. Paczka amunicji do Kałasznikowa i nieruszona konserwa od razu znalazły miejsce w moim plecaku. Razem z nimi, na ziemię wypady jakieś szmaty. Rozchyliłem butem i aż mnie zatkało. Nienaruszony celownik optyczny PSO-1 i coś co totalnie odebrało mi mowę. Najprawdziwszy „Pazur”. Aż zagwizdałem z podziwu. Jeden z cenniejszych artefaktów jakie można zdobyć. Tworzy się w Kominie, bardzo niebezpiecznej anomalii, ale bardzo dobrze pochłania ciepło z otoczenia, jednak za to musimy płacić przyjęciem na siebie promieniowania, które wydziela ten artefakt. Odpiąłem od plecaka pojemnik, otworzyłem i zamknąłem w nim artefakt po czym przyczepiłem go z powrotem. Popatrzyłem na siedzącego pod drzewem bandziora. Splunąłem mu pod nogi.
– Da swidania, swołocz! Jak się wyplączesz, Twoja sprawa. Jak nie i coś Cię zeżre, to przynajmniej będzie o jednego z Was mniej. – Odwróciłem się i odszedłem. Ledwo oddaliłem się kilkadziesiąt metrów usłyszałem skowyt, a zaraz potem przeraźliwy krzyk bandyty. Wzruszyłem ramionami. Nie pierwszy i nie ostatni. Uśmiechnąłem się do siebie. Wróciłem do bazy. Wartownik szybko sprawdził mnie, czy nie jestem bandytą i wpuścił mnie do środka.
-Nu Wampir? I kak z anomaliami? – zapytał mnie Iwan, ledwo pokazałem się w poczekalni starej stacji kolejowej.
– Ech… Iwan, daj no mi odetchnąć trochę, co? Sprzęt zrzucić, anomalie Ci nie uciekną, a przynajmniej nie te w pobliżu. – Znowu się uśmiechnąłem. Zdjąłem plecak z pleców i położyłem go ostrożnie na ziemi, potem z karku zdjąłem pasek, na którym zawieszony był Kruk, zaraz na ziemi obok plecaka znalazł karabin, kamizelka taktyczna i koszula maskująca. Rozwiązałem buty i przeciągnąłem się, po czym wyciągnąłem z kieszeni paczkę wykałaczek i wsunąłem jedną do ust. Potem usiadłem przy stole naprzeciwko Iwana i zacząłem zdawać relację z wypadu.
-Nu, z anomaliami normalnie, żadna na trasę nie wlazła, ruchomych też nie ma, jest tylko jedno ale. Pamiętasz to pole, na którym stoi komin po Cegielni? Pełno Rozdzielni. Już tamtędy nie pójdziemy do Griszki. Trza nam nową trasę znaleźć. Zresztą, wszystko masz na tej mapie co mi ją dałeś przed chadką.

Iwan pokiwał głową, wziął ode mnie mapę i obejrzał ją dokładnie, po czym wstał i przypiął ją do korkowej tablicy ogłoszeń, która wisiała na ścianie. – Spasiba Wampir. – powiedział i wręczył mi coś. Tym czymś okazała się mała paczka amunicji 0.45. – Eto do twojewo USP. – Amunicja 0.45 nie była bardzo powszechna w Zonie, ale i bardzo popularna też nie, za to miała bardzo dobrą moc obalającą i przebijalność. – Spasiba Iwan. Balszaja spasiba. – Powiedziałem mu po czym skierowałem się do części mieszkalnej. Wszedłem do pokoju w którym mieszkałem i zacząłem zrzucać sprzęt. Potem wszedłem pod prysznic. Może nie gorący, ale przyjemnie letni. Całe szczęście, że niedaleko nas płynął potoczek, bo Iwan umieścił w nim śrubę i domowej roboty alternator. Nie dawało to może ogromnych ilości prądu ale na podgrzanie posiłków i wody na szczęście starczało. Wyszedłem spod strumienia wody i ubrałem się w „czyste” ciuchy. Usiadłem na łóżku, wyjąłem zdobyte na bandycie celownik i magazynek. Magazynek był w bardzo dobrym stanie więc bez zastanowienia doładowałem go nabojami, po czym wyjąłem z szafki taśmę klejącą i przykleiłem go do magazynka, który był wpięty do Kruka w ten sposób, że wystarczyło tylko wyciągnąć zasobnik, przełożyć go na druga stronę i mieliśmy nowy, pełny magazynek. Potem wziąłem do ręki celownik i obejrzałem go jeszcze raz, bardzo dokładnie, po czym zamontowałem na broni i spojrzałem przez niego, oderwałem oko od soczewki i znowu popatrzyłem. Nic nie było widać. Potrząsnąłem nim delikatnie i usłyszałem to czego usłyszeć bym wcale nie chciał, czyli odgłos potłuczonego szkła. Szlag by trafił. Odrzuciłem bezużyteczny przyrząd na łóżko, wstałem, zgarnąłem konserwę z plecaka i poszedłem do sali głównej coś zjeść. Podgrzałem posiłek, i skierowałem się do znajomej mi sylwetki pod ścianą.
-Priwiet Midgard. Wsio choroszo? – zapytałem przysiadając się i wyjmując niezbędnik i manierkę.
-Da, da. Wsjo. A u Tiebia? – Uścisnęliśmy sobie dłonie.
-Toże choroszo. Słuszaj Midgard. Znalazł ja niedaleko stąd piwnicę w budynku i nie wiem co tam może siedzieć. Chcesz iść ze mną? Pewnikiem dostanie Ci się coś za fatygę. – Uśmiechnąłem się do niego lekko i zacząłem jeść kiedy on myślał. Kiedy zjadłem już właściwie wszystko popatrzył na mnie i odpowiedział.
-Tak. Pójdę z Tobą. I tak w sumie ostatnio tylko artefakty były, a w podziemiach można coś ciekawszego znaleźć.
-No to dobrze. Spotkajmy się przed bramą jutro o…
-WILKIII!!! Lezą do nas wilki! – wrzask Iwana, który akurat wyjrzał przez okno wyrwał nas z rozmowy i każdego z nas rzucił do naszych pokojów po broń.

Mieliśmy niepisaną zasadę, że na posiłki przychodzimy bez broni i wyposażenia. Wpadłem do swojego pokoju, chwyciłem za pasek Kruka i wybiegłem z pomieszczenia już w biegu ciągnąć rączkę zamka do tyłu i odblokowując spust. Pobiegłem schodami na pięterko i tam klęknąłem przy oknie przyjmując stabilną pozycje strzelecką i bacznie obserwując przedpole. Faktycznie, wprost na stacje pędziło małe stadko kabanów. Na pewno wiecie co to jest wilk więc nie trzeba nic tłumaczyć., Usłyszałem krótką serię pocisków 5.7mm z P90 Iwana a grzbiet jednego z wilków wybuchł mieszaniną krwi i sierści. Przyłożyłem oko do celownika i nacisnąłem spust raz, drugi i trzeci, bo nie znosiłem po prostu marnowania amunicji. Trafiony przeze mnie i Iwana wilk zachwiał się i upadł, ale pozostałe trzy biegły dalej. Pozostała część watahy zbliżała się do stacji.
-Granat, kryć się!!! – Usłyszałem wrzask Midgarda i w tym samym momencie jakieś pięć metrów ode mnie, na ziemi wylądowała cytrynka. Skuliłem się, odskoczyłem od okna i rzuciłem się szczupakiem w kierunku schodów. Nie były na szczęście specjalnie długie a zatrzymałem się gdzieś po dwóch metrach. Na zewnątrz nastąpiła potworna eksplozja i odezwały się ryki wilków, przeszywanych szrapnelami. Wstałem i szybko pobiegłem do wejścia, gdzie za blokiem betony siedzieli ukryci pozostali dwaj obrońcy. Szybko zlustrowałem przestrzeń przed stacją, a szczególnie miejsce gdzie leżało coś co mogło być, przy odrobinie wyobraźni, martwym zwierzem, a de facto było raczej jego tylną połową, bo przednia leżała w sporej ilości miejsc najbliższej okolicy. Ostatni wilk zaczął uciekać, ale następne cztery pociski z mojego Kałasznikowa ukróciły jego zamiar kładąc go trupem na miejscu. Odetchnęliśmy z ulgą i wróciliśmy do „ciepłego” i „przytulnego” wnętrza stacji. Mimo wad które miała była bardzo dobrym punktem wypadowym na chadki, a poza tym Iwan miał jakieś tam znajomości u żołdaków i był w stanie pozbyć się sporej ilości znalezisk, a i amunicja też była u niego do zdobycia.
Podszedłem do Midgarda i klepnąłem go w ramię.
-Dobra Midi, spotkajmy się jutro o dziewiątej przy wejściu. W pełnym wyposażeniu. – Odpowiedział mi tylko skinięciem głowy.

 C.D.N.

Kilka słów od Autora: Rocznik ’96, mieszkam na Mazowszu. Interesuję się wampiryzmem oraz post-apokalipsą. Pisanie to stosunkowo nowe zainteresowanie, ale mam nadzieję kontynuować. Drogi Czytelniku/Czytelniczko, bardzo proszę o pozostawienie pod moim opowiadaniem krótkiej notki. Czy się podobało czy nie, ewentualnie – co mogę poprawić. Bardzo proszę o konstruktywna krytykę i życzę miłej lektury.
Zdjęcie:  Ashki