Król Stephen czy Stefan Król? Znalezione nie kradzione

Czołem!
W „Znalezione nie kradzione” nie jest najważniejsze, jaką opinię wydać książce – ale jaką recenzję wydać autorowi.

Stephen King powraca na księgarskie półki w nowym wcieleniu. Z tym, że nie jest to już Król Stephen, charyzmatyczny i skomplikowany bohater, uwikłany w przerażającą walkę o przeżycie, a Stefan Król, podstarzały i zmęczony życiem detektyw. Brzmi znajomo? Zanalizujmy „Znalezione nie kradzione” w kontekście „starego Kinga”,* czyli charakterystycznego pióra, które świadczy o tym, że daną książkę można postawić na półce wraz z najgłośniejszymi tytułami tego pisarza.

Bohaterowie
King w swojej najnowszej książce nawiązuje do współczesnego etosu zmęczonego życiem detektywa, który dzięki skandynawskiemu kryminałowi przeżywał niedawno swój renesans. Wychodzi mu to poprawnie, ale postać Hodgesa, emerytowanego policjanta, nie porywa. Hodges jest tylko zmęczonym, poczciwym facetem mocno po 50tce, którego rola w książce ogranicza się do jednego – konfrontacji z głównym bohaterem. Hodges jest więc typowym bohaterem – narzędziem i w jego historii niestety nie dostajemy nic ponadto.

Odwrotnie do postaci Hodgesa, główny czarny charakter jest postacią porywającą i wciągającą. Co więcej, czytelnik może mu w pewnych momentach… kibicować. Kinga wyraźnie „porwał” ten bohater i tak jak w przypadku „Misery”, tak w „Znalezione nie kradzione” autor udowadnia, że z niezwykłą realnością potrafi stworzyć postać psychopatycznego fana. Czy jest to objaw lęku autora, czy po prostu sprawia mu przyjemność prowadzenie tego typu wątków – Morris Bellamy to antybohater, dla którego chcecie przeczytać tę książkę.

Poczucie ostatecznego zagrożenia i osaczenia
Trzecią linię fabularną stanowi wątek nastolatka, który jest, hmmm… tytułowym znalazcą. Postać Pete’a może nie jest najlepiej skonstruowanym bohaterem nastoletnim w dorobku Kinga, ale jego wprowadzenie było absolutnie koniecznie. Bez postaci młodego Saubersa, książka straciłaby dużo na klimacie. I w tym miejscu docieramy do głównego elementu narracji w stylu „starego Kinga” – klimatu. Towarzyszące nastolatkowi poczucie osaczenia i zagrożenia nie jest na pierwszym planie. Dlatego też książka może się wydawać „mało kingowska”, ponieważ mocniej zarysowana jest psychopatia Morrisa i jego chora żądza.

Dominujący element
Każdy tytuł Kinga ma swoją „myśl przewodnią”. W „Znalezione nie kradzione” jest to chora fascynacja autorem i jego dorobkiem (oczywiście fikcyjnym). King zbudował bardzo przekonującą historię pisarza i jego dorobku. Częste cytowanie historii o Jimmym Goldzie i zbudowanie otoczki „klasyki literatury” wokół tytułu praktycznie tworzy klimat tej powieści. Każdy fan literatury odnajdzie w tym wątku mnóstwo nawiązań do fandomu czy mrugnięć okiem do czytelników. Jest to bez wątpienia świetnie skonstruowany motyw.

Podsumowując, książka jest świetna. Czyta się ją bardzo lekko, ale nie bez emocji. Zawiedzeni będą miłośnicy grozy – mogą czuć spory niedosyt horroru i bizarro. Ja ten tytuł odbieram jako swoistą melancholię autora, który chyba czuje już skutek napływu lat. Oby jednak Król Stephen podarował nam jeszcze kilka(naście) świetnych książek.

Ave!

*”Stary King” jest to zjawisko trudne do zdefiniowania pod względem składających się na nie elementów, ale możemy określić to jako zbiór emocji czytelnika, wywołanych charakterystycznym dla Kinga surrealistycznym zamysłem na plot, stopniowanie grozy, konstrukcję świata przedstawionego i bohaterów etc. Potocznie – książka w stylu „starego Kinga” nie wstydziłaby się stanąć na półce obok „Misery”.

3 komentarze do „Król Stephen czy Stefan Król? Znalezione nie kradzione

  1. Auuu… „rządza”? Naprawdę? Taka wnikliwa recenzja, a błąd tak kłuje w oczy…

    1. nawet prezydent (rezydent) robił błędy. :’) ten się nie myli kto nic nie robi

Możliwość komentowania została wyłączona.