Komputerowy ćpun (chyba jeszcze na odwyku)

Czołem!

Kiedy tylko zetknęłam się z tą książką wiedziałam, że muszę ja przeczytać. Byłam ogromnie ciekawa, czy autor pisze pod publiczkę, powtarzając za otępiałym tłumem, że komputery są winne „wszystkiemu”, a gry jedynie ogłupiają. Byłam ciekawa, czy faktycznie facet był uzależniony i co wyniósł z tego doświadczenia. W końcu każdy z nas zna przynajmniej jedną uzaleznioną od gier komputerowych osobę. Albo kogoś uzależnionego od stałego przebywania w sieci.

W większości tekstów dotyczących książki i autora znalazłam pochwalne peany na temat „Komputerowego…”. Jeszcze takiej książki na rynku polskim nie było. Ok. O uzależnieniach trzeba mówić. Ok. Jednak ja nie widzę w tej pozycji tak wysokiej wartości. Dlaczego?

Nie wiem, co do końca dzieje się w głowie osoby uzależnionej/wychodzącej z nałogu. Mogę jedynie bazować na tym, co przeczytałam w „Komputerowym ćpunie”. A jest tam bardzo dużo żalu. Autor desperacko szuka winnego – raz obwinia siebie, raz komputer. Gloryfikuje związek, który „wyciągnął” go z jego uzależnienia. To historia chłopca, który był tak niepewny siebie, że uciekał przed rówieśnikami – gorszymi, bo przecież nie zainteresowanymi taką muzyką czy taką literaturą – w gry komputerowe. Wydaje mi się, że osoba opisana w książce tak naprawdę obwinia świat zewnętrzny, choć mówi, że to ona jest problemem*.

Moim zdaniem, kreowanie się na autorytet w kwestii wychodzenia z uzależnienia w momencie, w którym nie jest się pogodzonym samym ze sobą w 100%, jest niezdrowe. Zarówno dla autora, jak i dla czytelnika. Rozumiem ekscytację, jaką uzależniony poczuł, kiedy uwolnił się z nałogu. Rozumiem, że chciał się tym podzielić ze światem. Ale w tej książce czuję za dużo goryczy, aby mogła ona być czymś więcej, niż tylko wodą na młyn przeciwników gier.

Czy „Komputerowy ćpun” może pomóc wyrwać się ze szpon nałogu?
Moim zdaniem – nie. Wychodzenie z nałogu – jakiegokolwiek, czy „komputerowego”, czy uzależnienia od alkoholu – musi odbywać się w towarzystwie specjalisty. Według autora, wszystko zależy jedynie od Twojej silnej woli. To bzdura. Autor podaje 15 zasad, dzięki którym można wyrwać się ze szponów nałogowego grania. I tak, może jakiś procent czytelników dzięki wdrożeniu tych zasad oszczędzi sporo czasu, które mogło przeznaczyć na granie (tak, bo granie więcej niż „mecz dziennie” jest wg autora złe). Ale prawdziwie uzależnione osoby, które poświęcają pracę i szkołę na rzecz komputera, nawet po tę książkę nie sięgną. A już z pewnością nie uratuje ich wypisane na kartce 15 zasad.

Czy polecam tę książkę? Jeśli chcecie wykorzystać ją na serio w swoim życiu, to może pomóc Wam w „zaoszczędzeniu” czasu przeznaczonego na komputer i wykorzystaniu go w inny, bardziej socjalizujący sposób. Ale jeśli uważacie, że czas spędzony na graniu jest czasem zmarnowanym i chcecie go ograniczyć, to serio jesteście uzależnieni? Jeśli zaś chcecie pomóc komuś, kto ma prawdziwy problem i reaguje agresją na wszelkie próby pomocy, to nie widzę cienia szansy, aby taka osoba wzięła sobie do serca jakiekolwiek słowa z „Komputerowego ćpuna”.

Ave!

 

*Wyczuwam tu kilka sprzeczności, którymi powinien się zając psycholog czy psychoterapeuta uzależnień, dlatego nie będę roztrząsać osobistej historii bohatera książki.
** Recenzja jest moją prywatną opinią.